Thursday, January 28, 2010

Wzieli dziada na wspominki....

Ile to moze byc ? Szescset meterow, siedemset, a moze dwiescie piecdziesiat ? Obrzydliwe, jak sie to zacznie. Wsadzasz leb, swoj wlasny, w te machine i czekasz. Przemagluje cie zanim bedziesz wolny. Zanim wsiadziesz i ruszysz dokad chcesz.
Wylozyl sie gleboko na skrzydlo, sarne widzial wolna, jak wiala przez lesna polane. Po tym samym sniegu lazilem z golym lbem. A bylo minus dwadziescia. Tez wolny, jak ta sarna.
Aby w kolejke i - na podwarszawskie gorki. Nie maglowal tlok przy odprawie, machina celnikow, wopistow, trzech gozdzikow w celofanie i - Tak na ciebie czekalam...Juz w kolejce, w otwartych drzwiach, z morda pod wiatr, byla wolnosc.
Slonce w puchu szronu na iglach sosen. A na cholere byly mi okulary ! Tylko Nivea na glupi pysk, zeby nie zamarzl. Godzina od Srodmiescia i juz byly te sosny na gorkach. Cisza jak cholera. Z daleka tylko slaby stuk pociagu. Jak by co, to nikt nie pomoze. I snieg. Wszedzie snieg. Kopiasty, zaspiasty, palil oczy slonecznym srebrem. Podmiejskie sosenki dekorowal w powiewne zagibasy. oslepiajaco biale i spiace. I cisza. Narty, dobre, przedwojenne, wysmarowane na goraco i wyszlifowane wielkim korkiem, byly do wszystkiego. Do chodzenia, do zjazdu, do posiedzenia, kiedy zlozone na pienku. Smar i korek w kieszeni beda za godzine, jak sie wyslizgaja. I tak malo czasu. Osma, a o piatej robi sie ciemno. Ktoredy ? Wolnosc ! Za tym sladem zajaca ! Albo na gorke, pozjezdzac ! Te skrety trzeba pocwiczyc. I z tej skoczni skorzystac, sam zbudowalem w zeszla niedziele. Pamietam, mamy porachunki. Nogi polecialy do przodu, potylica huknela o twardy ubity snieg, slonce bylo juz daleko, jak sie ocknalem. Ja dzisiaj te cholere ujarzmie ! Na skocznie ! Najazd, skok, dobieg ze skretem - sekundy, a potem - zapierniczaj pod gore. Ale - czasu ile kto zechce ! Dziesiec, dwadziescia razy, juz mnie mdlilo, ile mozna ? Z kanalku sie nie pilo, scieki. Lepszy sopel, lustro slonca pod wiatr.
-Wez czapke ! Nauszniki ! Wez krem !
Zebym tylko nie zapomnial wyciagnac spod schodow, zanim do domu wejde. Znowu bedzie, ze zgubilem. Tabliczka Wedla, zapalki i papier - cale zapasy. Do wieczora. Zeby rozpalic ognisko trza bylo dostac spod sniegu dwa listki, trzy patyczki jak slomka i dmuchac jak wariat, poki sie nie ruszylo. Potem, to tylko caly chlam, co sie po lesie walal. Ogien buzowal a ja wolny i leniwy, z cala szkola i domem w dupie, zazywalem luksusu. Na zlozonych nartach z kijkami - pelny komfort ! Po sloncu odmierzyc kawalek Wedla, zeby na powrot starczylo.
-Ale sie opalil ! Na kwarcowce byles ?
-Posiedz, kurwa, caly dzien na sloncu, w lesie - tez sie opalisz. To w myslach. Kobitom nie wolno bluzgac. Kryska Madej, wielkie oczy, biale zeby, okragla buzia, cycki wielkie a tylek az wystaje - niedoscignione marzenie z potancowki w sali gimnastycznej. Moze by ja przywiezc tu, na narty ?  A jak se noge skreci ? Nie badz, stary, wariat, takiego cielaka nie dotaszczysz do kolejki. A wstyd jaki !Lepiej nie myslec. "Sam sobie sterem, zeglarzem, okretem". Wolnosc.
Glowkuj, glowkuj, Krysie - fisie, male misie, duperele a sloneczko odjechalo, wypylaj do roboty! Narty pod smar, korek, Nivee na pysk i - dokad teraz ? Od wiezy triangulacyjnej do stacji kolejki, w zimie - jedna godzina. Zjazdy pod wieza ! Jak to w Szczyrku uczyli ? Malo miejsca, zeby trenowac. Trzy - cztery skrety i znowu zapieprz pod gore. Na te wieze fajnie wyjsc. Widok na lasy.
-Nie opierdalaj sie, trenuj !
Ile to stopni, mowili ? Dwadziescia ? Goraco jak cholera i na diabla bylaby mi ta czapka, niech siedzi pod schodami, poki nie wroce.
- Jeszcze piec razy ! Lance do boju, szabla w dlon, jedziemy !
I choinka pod gore, i skretami na dol ! I jeszcze raz ! I pod te sosenke, w ten puch sloneczny, w te girlandy - ale sie swieca ! Z jezorem do pasa, popilem soplem, podzarlem Wedelka i - slizgami na stacje kolejki. Krok dlugi, zeby zarobic, lapy wyrzucaja kijki - tez zeby zarobic - ciekawe, kiedy zacznie sie bol w lopatkach ? Jeszcze przystanac i posluchac tej ciszy....Nawet wlasna pompka robi halas. Jak zwykle, chcialem se dogodzic i przeciagnalem z czasem. Kiedy dojechalem do kolejki, byla juz siodma.
-O czapce pamietaj, zgrywusie ! Najpierw - pod schody !
No, i jazgot zaczal sie jak zwykle.
-Do dziewiatej go nie bylo ! Po nocy ! W lesie ! Sciagaj to z siebie !

Zarylem w locho z poczuciem dobrze spelnionego obowiazku. Wszystko zalatwilem. Wzory oddalem, ceny podpisalem, za duzo nie wydalem - lot sie spoznil to ja ze cztery godziny tez sie spoznie. A ta sarenka w lesie, przed ladowanem, to spieprzala od huku samolotu. Wtedy jeszcze nad tym lasem nie latali. I snieg byl bialy. I zycie nie bylo czarne.     
http://www.youtube.com/watch?v=1kfibWlWeP4


No comments:

Post a Comment