Wednesday, December 30, 2009

Autobus pełen miłości

Chóry anielskie nam śpiewali i cała ferajna na kolanach liczyła drobne na tacę.
Proboszcz litości nie miał - tacę nadstawiał i wyrażał się oczamy:
- Wszystkoś przechlał? Nawet na tacę nie masz?
Tak mie cykorii naganiał, że Hania jedne pięć złotych mie w kieszeni zostawiała przed sumą, bo jak w banku - pękłbym pod temi jego oczkami i dał.
A chóry anielskie lali się na nasz z wyciem kościelnych dewotków. Jasiu, jak mógł tak ich poprzyuczał, ale byli takie, co ani na jego organy nie patrzyli, ani na głos, tylko darli dziób, jak koty w marcu. Na chór właziłem po schodkach od małego i przyuważyłem, jak się to odbywa. Jasiu, organista, dawał jem nasamprzód głos na probe, a potem oni zaczynali.
I wszystko było w porządelu póki te dwie zakonnice szemrane Baran i Zatrzaska nie nastali; znaczy się Siostra Alicja i Siostra Melania. Od kościelnego stare kropidło wyłudzili, dewotkom rozdali jekieściś nuty i pilnowali porządku, bo jak co, to kropidłem przez łeb i po sprawie. I na kółko różancowe dewotki nie mieli prawa się spózniać.

Ale - każden jeden się spózniał, bo te francuskie autobusy, furt się psuli i na fabrykie, czy do kościoła, lepiej było na dzyndzlu, perpedes, albo - na rowerze przyperpedalić, jak taki Maufrycy. Jeszcze kolegie na ramie dostarczał. Musiał domalować, bo od tego śpiewu dewotek malowidła poodpadali.
- Autobus Chausson ludzi, nie kubły z farbo, ma wozić - pouczał go melicjant jak protokół za oblanie zestawiał.
- Jeden malarz już był, w ząbek czesany, i jak żeśmy na tem wyszli? Moje pasażerskie prawo - do sądu go podam! Za lakierki i walizkie, na zielono przemalowane! - odgrażał się gość w jasnem saku. Drugiemu, spodzień się skleił od farby i na mordę się wygruził jak z autobusu wysiadał. Tyż - Maufryca za frak i pod sąd.
Nazbierali się te pozwy i nasza artyzda, jak by go kolega nie pocieszał, niepocieszona się pozostawała przed rozprawą na Lesznie.

Na Leszno - dwa kroki od tech ruchanech schodów przy Trasie, któremy Borowińszczak rano wjeżdżał, żeby do Komitetu, koło Grubej Kaśki, się udać.
- Za malarza pokojowego robiłem przed wojną, fach znam, w twoje sytuacje się wczuwam, nie pękaj - powiedział Maufrycemu, kiedy na schodach jeden na drugiego się natkli.
- Tylko mie donieś ile Proboszcz za te malunki wybulił. A ten sędzia i te prokuratory z Grodzkiej nie raz mie z ręki jedli - załatwiem.

Borowińszczak faktycznie duszą artystyczną był i jak z ty Syberii po wojnie wrócił, natychmiastowo za malowania w chawirach się wziął, dopóki go towarzysze na sekretarza nie polecili. Jednakowoż, pod kościelnem murem wystawał, nie - żeby na Proboszcza filować, ale mu śpiewy dewotek czasy nad Amurem przypominali.
A Organista z Kościelnem pod mur poszli, żeby się namówić po ile z tacy podzielą i jaka dola Proboszcza będzie, i - prosto na Borowińszczaka wleźli.
- Pan Sekretarz do kościółka ? Na paciorek?
- Zamknij mordę, ty gromnicą robiony, muzykie lubię posłuchać....
-I głos u pana Sekretarza ponad przeciętną krajową, na akademii słyszałem - ciągnął padalec Kościelny - może by tak do nasz, do chóru?
- Coś ty się z baranem na rozumy pozamieniał? Żeby mie na chórze zobaczyli ?
- Można by "incognito" - wtrącił się organista - żeby nikt nie wiedział.
- Inkto - co ?
- Zamaskowany, Zwariowane Lotnisko, rozumi pan Sekretarz?
- Może bym i rozumiał, ale to się może w Kumendzie na Puławskiej skończyć.....

Na następnem kółku różańcowem dwie Wrony ogłosili, że na chórze będzie tera chór zawodowy - one dwie, Jasiu i brat Dominikanin w białej sukience z kapturem. A dewotki mają odpuszczone.

Także samo odpuszczenia wszystkiech cienżkiech grzechów Maufrycy się dostąpił, kiedy na święty spowiedzi wyznał, że dla Sekretarza kapuje. W stułe Proboszcza cmoknął, kolegie pod rączkie i - polecieli malować. Także samo w sądach się wykręcił, bo od Borowińszczaka dwa świadki z Zakładów Naprawczych na Grójeckiej zeznały , że w każdem Chaussonie dziesięć razy w każden dzień wała regulują, bo szarpie niemożebnie. Proboszcz był wniebowzięty, jak mu chór po francusku śpiewał, a Borowińszczak aż się w gacie zeszczał, jak pierwszy raz zaśpiewał o swojem Amurze:

 
http://www.youtube.com/watch?v=1_bb4zPDNMQ

Tuesday, December 29, 2009

Tak sobie...

Wiesiek Nereczka w oczach marniał...

- Ty uważaj z ta wdówką, mówili mu chłopaki - pcha ci te żarcie od zakrystii, jak przez dziób nie lezie, wrobisz sie jak Maniek - nóżki cieniutkie a odwłok gruby, jeszcze wyłysiejesz na dodatek.

Ale - co nasze krakanie, kiedy kobita sie zawzieła i nasamprzod go upasła niemożebnie a później za łeb do ołtarza zaciągła.

- Chłopaki ! - darła się Suwnicowa i leciała przez narzędziownie, jakby ją te czerwone majtki w tyłek przypiekali - Wiesiek ma syna !
- Nie może być ! krzyknelim wszystkie jednem głosem - od kiedy ?
- Od tera, od zaraz, z Karowej dzwonili !

Wiedzielim, że Wiesiu wczoraj małżonkie do Kliniki odwiózł i na szpitalnej wycieraczce tam śpi, trzeźwy do nieprzyzwoitości, sercowe kropelki mu pielęgniary dają i jak z kiem ważnem się obchodzą, ale - nie mielim pojęcia, że to już dziś. W cholere poszli suwmiarki, pilniki i grafiki, ferajna skoczyła gazem do taksówki, żeby kolegę w tem sercowem szczęściu podtrzymać. Temczasem karetka już Wieśka do domu odwiezła, żeby doszedł do siebie, a Pani Rozalia Nereczkowa przez okno na Wybrzeże nam sie pokazała, z czemś małem, białem na rencach. Stalim, zakapiory szemrane, w tem lodowatem wietrze od Wisły, pod Kliniką i nic nie mówilim. Wiesiek ma syna ! Potem zrobilim stosowne zakupy i poszlim do Jarząbków naradzić się co i jak.
 
Za rabina całej ferajny Boczek robił, bo pięć karaluchów w domu wyhodował, kiedy matka go odumarła, a stary całemy dniamy te bilety w kasie na Wilenskiem sztemplował. Na Białostockiej, na parterze mieszkali, i chłopaki się naśmiewali, że Boczkowi chabety dorożkarskie spod dworca w lufcik pierdzo. Ale teraz Boczek rządził, bo wiedział. Telefoniczne rozmowe z Nereczkami wykonał, a my mielim zadane słuchać i należycie się szykować, żeby poruty żadny nie było.
 
Wsiedlim z Boczkiem w dwójke, jak raz Nereczkowie przy pętli na Woli mieszkały, i jadziem odpowiedzialne wizyte składać. Do fryzjera poszłem, czyste koszule mie Hania dała, wymyć sie kazała odpowiedzialnie i trzeźwem być, jak nie przymierzając, taki niedzwiedz przy trasie W-Z.
Wiesiek, już przytomny i straszliwie przejęty, najpierw rewizje wykonał czy czasem jakiegoś pół lytra po kieszeniach nie szwarcujem, chuchnąć kazał i dopieru wpuścił nasz do mieszkania. Stojem z tem Boczkiem na kuchni i słyszem jak w pokoju baby świergolą niby kanarki, a pani Rozalia jech poucza - to puder podać, to pieluchi zmienić, a Boczek mie poucza - tu w rączkie cmoknąć, tu - powiedzieć, że podobny do mamusi, tu gu gu gu, trala la la, krawat mie poprawia, a sam ma pełne gacie cykorii. Po półgodzinie drzwi sie uchylają i pani Rozalia szeptem:
- Tylko głowe w drzwi, popatrzeć i cicho być.
Wetknelim te łby przez drzwi, widziem - farfocel goły na stole leży, nogamy kopie, a stara Nereczkowa go talkiem przesypuje:

- Ale ma jaja !!! - ryknelim z Boczkiem zgodnem chórem.
Flaszka z talkiem wyrżła Boczka między oczy, a mie stara Nereczkowa goniła z kopyścią w garści aż na podwórze. Wiesiu przytomnie kwiaty i prezenta zgarnął, ale tyż dał nam popęd. Opamiętalim sie przy pętli.
- Na chrzciny was, łachudrów, nie zaprosze ! Jak mie Bóg miły - nie zaprosze ! Tak mie pierworodnego przywitać ! Takie tyły przed rodziną ! Gdzie was chowali, wyrzutki społeczne, mendy towarzyskie, palanty po pijaku robione, no gdzie ?!
 
Faktycznie, szpecjalnego wychowu nie było i należało sie podciągnąć. Zapisalim sie z Boczkiem do szkoły tańca. Jak raz pasuje. I z damą nauczysz sie pan obchodzić, i wyrażenia należne sie panu zapamietają, i wogole. Wychodzilim oba z Domu Dziecka na Brackiej i - jak w morde strzelił, napis: SzkołaTańca Braci Sobiszewskich. Zapisalim sie od ręki. Co te biedne Sobiszewskie sie nad namy nie napłakali....Najpierw uczyli, żebyśmy przestali oba z Boczkiem nogi se podstawiać, kiedy sie mijalim na parkiecie. Potem, żeby sie kulturalnie wyrażać. W szczegolności o damach. Złośliwe takie byli, bo nie dali nam tańczyć z kobitami do rzeczy, same nam dobierali. Zbrzydli nam wreszcie te trolejbusy, ja przyprowadziłem swoje Hanie, a Boczek - zakonnice, Baran Alicje, którą z plebanii wieczoramy Proboszczowi wyciągał. Długo dobrego nie było, bo baby sie pożarli, Boczkowi odciski podeptali i skończylim te nauki. Manier jednakowoż nabralim prawidłowech i tera mie żadna wywłoka czadu nie zada - i kulturalnie sie wyraże, i mambo-szambo tyż z nio posune odpowiedzialnie.
 
Pierworodny Wieśka wyrósł, do przedszkola poszedł i nas pogodził. Tera to on z wujkamy i na ryby pod Elektrownie chodzi, i na Łazienkowskie, na mecz CWKS leci z namy, i z rowerem przylezie, żeby mu szprychi ponaciągać. Żałujem tylko z Boczkiem, że chrzciny nam sie koło nosa przeszli, ale z temy manieramy, co teraz, w pierwsze pare na jego bierzmowaniu pójdziem. Wiesiek już przyobiecał.

Friday, December 25, 2009

Yves Montand na holcgazie

 - Ja ci Wacek, jak komu dobremu mówie, zostaw te szwabskie bombe w spokoju bo jak pierdyknie, kobity będą nasze gacie z elektrycznech przewodów ściągać...
- Jem chodził to i mie będzie chodził, w karburator szarpany, nie odpuszcze !

Stary się przezornie wyniósł do knajpy Pod Rzodkiewką, a pan Wacek dalej się do bebechów ty cienżarówce dobierał. Jak zaczeli się te strzały, wszystkie podnieślim ręce do góry i nie wiedzielim komu się poddawać - ruskim czy apiać szkopom. Leciem za róg a tam pan Wacek szluga se przypala i z dumo nam na swoje poniemieckie zdobycz pokazuje: chodzi !

Faktycznie, motor się kręcił, tylko z piecyka na skrzyni trochu się dymiło. A strzelał ten hitleroski wynalazek co pare chwil, żeby hajcu nie stracić. Tem sposobem, pani Józia, wczesnem rankiem o czwartej, miała dostawe kartofelków i inszych towarów z zieleniaka pod Poniatoszczakiem, które pan Wacek swojem wynalazkiem na holcgaz podrzucał. Czynszowa i sklep byli od frontu a od tyłu wytworne chawiry egzystowali.
- Dla wyzwolicieli - mój dom otworem !
- Nu, dawaj, dawaj a zawtra utrom nam w dorogu - powiedział generalski wycieruch.
- Wacuś, słyszysz ? Chyba sie zbierają...
- Czwarta dopiero, jeszcze ich zdążem pożegnać. Śpij Józia, bo od szóstej targować musiem.
A ruskie wyjechały ze wszystkiem, co było. Firany i meble pozabierali, nawet takie paprotkie z okna ten ich gienerał zgarnął pod pachie i -praszczaite braty Polaki !

Łomot do drzwi, jak cholera, pan Wacek w jednech kalesonach stoi i rzewnemy łzamy się zalewa: ratunku, pomocy, mój piec zabrali !

Wsiedli oba ze starym na rowery, ale co dalej w te ruskie kolumne sie pchali, to co i raz sołdaty wzmiankowali: a wiełocypiedy u was horoshije toże !
- Pies jech bury jechał, życia narażać nie będę, orzekł tatuś i zawrócił.
- A coś sie, Wacek, na ten piec tak uparł ?
- Wszystko co miałem, w tem piecu było !

Piecyk faktycznie był mały, gustowny, jakieściś fiszbiny powykręcane na srebrnech ramach, nóżkamy czterema na podłodze stał i wackowe precjozy w popielniku zabezpieczał.
Na taryfe sie po tem histerycznem wydarzeniu pan Wacek przerzucił, ale i kumplom pomocy nie odmawiał.

- Państwo Mancy przyjechali !
- Szwagroszczak kochany, tylko na krzesło wejde, to cie uściskam !
Swiąteczny stół nakryty czekał na gości, a pan Wacek już po stopce nalewał.

- Twoje zdrowie Maniek !
- I twoje Wacuś !
- Już ześ te ruskie zaraze odżałował ?
- Wypluj to słowo. Tera, w mojem domu, za "ruskich" możesz w dziób zarobić !
A jak ci kapcie rosną ? Już żeś swojemy kapciamy całego Rożyckiego zawojował ? Patrz sie Józia, całe miasto już o niem wie - jak po kapcie, to tylko do Mańka, na Targowe. Mientkie, twarde, z kokardo, z obcasem i bez, szpecjalne na odciski - brać i wybrać ! Czterech dzieciów i małżonkie do produkcji zatrudnił, tłuka, kleją mu te kapcie a on jech przy bramie na Brzeskom opierdziela.

- Kapcie ! Kapcie ! Każden jeden do gustu, każden jeden gwarantowany ! Paramy i na sztuki ! Jak małżonek jedne gire większe posiada, a drugie mniejsze - ni ma strachu, pare dobierzem ! Figus pan jesteś, widzę, amerykańska krawata w kolory, to weź pan jednego kapcia zielonego, a drugiego w żołte ciapki - dla małżonki modny pan będziesz !

- Małżonka mie poleciła czerwone szpilki jej nabyć, kapcie nie wyrobio, nie wisz pan, gdzie tu buda ze szpilkamy jest ?
- A na cholere będziesz pan grube żone w cienkie szpilki pchał ? Po schodach nie wyrobi ! Kapcie jej pan nabędziesz i do serca wejdziesz ! I - w razie nieporozumienia małżeńskiego, kapciem panu krzywdy nie zrobi, a szpilkamy - patrzałki pan stracisz ! Kapcie ! Kapcie ! Amerykańskie z ruskich walonek, tylko u mie ! Tylko tu ! Wracasz pan nad ranem, nie zamiarujesz rodziny budzić i byle chamskiem butem w podłogie walić, a w kapciach - suniesz pan w te cisze nocne bezszmerowo i także samo do łóżka leziesz, pożycie panu wzrasta !

- To pod te kapcie !
- Pod twoje taryfe !

- Nażarlim sie, napilim, to Maniek nam zaśpiewa.
- Tylko stół odsuń, bo mu kałdun nie przelezie ! Józia, weź szczotkie i żerandol odsuń kapkie, żeby Maniek tem łysem łbem nie stracił, jak wstanie.

- Szumnio jodły na górszczycie.....Huknął pan Marian, a żerandol mu odpowiedział lekkiem brzękiem.

Siedziałem z dzieciakami pod stołem i nijak nie mogłem skapować: Górszczyt ? Co to jest ? Co za cholera ?

Jeszcze sie mańkowa aria nie skończyła a już sie kolejne goście zameldowały. Pan Admirał Krzyzanoski, cały w granatowem morskiem mundurze z epoletamy, w pozłacanej czapce, a jakże, z Małżonką. Admirał miał zawsze drugi punkt programu - talerze na bok, a on stawał na głowie, na stole i strzelał obcasamy z admiralskich gaci. Później, wypiwszy i zakąsiwszy, zabierał dzieciaki na góre, do swojego mieszkania i pokazywał fregaty na pełnych żaglach w środku butelek.

- Pan Admiral to takie cuda niewidy ma po tych butelkach - dziwowali się dzieciaki - jak on te żagle do butelki wtranżala ?
- Panie Admirale, a pływał Pan na Darze Pomorza ? - pytali te co śmielsze.

Wysyłał wtedy któregoś szprynca na dół, żeby mu coś na pokrzepienie podrzucił, sadzał nas przy kominku i szli opowieści o wyspach, gdzie same ludożerce, gołe latajo, o palmach i rekinach, a na koniec nastawiał nam płyte co hawajskie kołysankie grała i - spalim u Pana Admirała do rana. I byłoby gites, żeby sie któryś, co do Władka chodził, nie zwiedział, że Pan Admirał w spółdzielni, na Brukowej, co morskie uniformy szyje, za krawca robi. Ale - że rodak warszawski był i każdego umiał uszanować, dla nasz został się Panem Admirałem i jak by ktoś utrzymywał inaczej to - ręka noga mózg na ścianie ! Do szpitala na Solcu już by go wieźli.

Przypadło się tak jakoś po Świętach, że w Pekinie jeden Francuz, Yves Montand się nazywał, miał wystepowac, a pan Maniuś właśnie nabył nowe technikie - radio niby, ale szklane i telewizja sie nazywało. Załadowalim sie pod wieczór na holcgazowe pana Wacka i jadziem oglądać. Pan Wacek z Admirałem w szoferce, a reszta - na skrzyni. Mamuśki karaluchi swoje zdala od piecyka trzymajo, żeby się taki nie zaczadził, nie przysnął i poruta będzie, bo zgubiem gówniarza zamiast go na kulturalne rozrywkie dostarczyć. Damy apaszki na ondulacje pozawiązywali i - jadziem ! Admirał okno se otworzył i tramwaje, żeby nam drogi nie zajeżdzali, opierdziela jak marynarz pełnomorski, a że w mundurze - tramwajarze nie wiedzo kto ich obsobacza, także samo i inne szoferaki - wszystkie drogie nam dają.

Dojechalim grzecznie, tego Francuza obejrzelim i wracamy się do domu. Aż tu nagle - dwa cywile nas zatrzymują i prawko od pana Wacka żądają. ORMO się nazywają, mówią. Latarkamy se przyświecają i szmal liczą, co jem pan Wacek odlicza.
- Mało, obywatelu kierowco, za jazdę pod prąd, na Leszczyńskiej, nocną porą, dwie stówy mandatu się należy, wzmiankują.
- Panie władza, miej pan litość, prosi się pan Wacek, gdzie ja tera będę przez Obożne do góry objeżdżał, kiedy dwa kroki od domu jestem ?
Ale one nie ustepują, aresztem grożą i więcy szmalu furt się domagają. Tu się i Admirał od tych głośnych targów obudził, czapkie nasadził i z szoferki się wygrzebał. Nie myślęcy wyrwał jednemu latarkie z ręki i jem swiatło na mordy - raz ! A tu rudy łeb się na czerwono pali jak Krzak Mojżeszowy; latarkie w dół, a drugi ormowiec, chce podejść, i - kulawy !
- Och żesz wy, obrzempały, ormowce niedorobione, za szopkie swiąteczne żeście się poprzebierali ? Władzy wam się skurwiele zachciało ? Już ja was wyormuję, ...wasza była owsem karmiona mamuśka, wont mie z drogi, bo gnaty poprzetrącam ! Zegarki się wam przejedli, na wymuszanie żeście się przewekslowały, a po cimoku jeszcze sąsiadów nie widzicie ? Leć Wacuś do chałupy i dzwoń na melicje, żeśmy zbrojny napad na obywateli odkryli, a ja tu tech dwóch za łeb przytrzymam.
Oba, Złota Reneta i Napoleon, klękli na bruku i litości się prosili. Co jem Admirał latarką po łbie nakładł to jem nakładł, jeszcze po kopie na dobranoc zarobili, zostawilim jech w płaczu nieutulonem i powrót do domu zakończylim grzecznie.

I tak nam się zeszło: przed Świętamy, Święta, Święta i - po Świętach. W łeb nam wbili: ruskich nie nocuj, ormowcom nie wierz, po szkole do pana Mańka pójdziesz na praktykie, a Admirała szanuj jak własnego ojca. Tego Francuza tyż możesz se posłuchać, o ile cię nerki nie zabolo od spacerów po Kościuszkowskiem z jakiemś twarzowem kociakiem....

 

Wednesday, December 23, 2009

Jedny Panience co nie wie

Zezem 6-12  5.43
Pierdziu anglicyzmy, polskiego sie ucz i rzuć sie "kulpić" ! Swego czasu Orca pytała mnie o wyrazy z moich "czytanek" i tyle co Jej napisałem:

Skoro sie szanowna Panienka zapytujesz, to głąb palcem robiony bym był, jak bym sie zamknął i urocze niewiaste w niedorozumieniu towarzyskiem zostawił. Za Nikie sie zostałaś, co bohaterstwo własne pytaniami uzasadnia i ni ma cykorii zaświadczyć, że nie wie. Szkrabem małoletniem pewno cie z Warszawy wywieźli to jak możesz pamiętać, że "krzywe kluski" łach, bez kultury i ogłady osobistej, kobicie swojej wytykał, jak się już nie miał czego czepiać. Chałupa wymieciona na glanc, karaluchi wymyte i nażarte, obiadek jak trza na stole dymi - a ten przychodzi z roboty i - kluski krzywe ! To weź se młotek łachudro i prostuj te makarony !

Byle perszeron ze stajni Haberbusza, na Wroniej, skąd piwo po sklepach  rozwozili, wiedziałby lepiej jak niewiaste uszanować i kluskow się nie czepiać. Takie perszerony wielkie i silne byli jak wieloryb jaki, a nie koń i ciągli te placforme z beczkami, co jem nagruzili, a jeszcze na hakach po bokach napodwieszali, jak nie przymierzając, Józiek mie na piwko ciągnie ! A ciąg mieli. Obroku jem sypali jak należy, to walili potem gówno jak piramidy Cheopsa, ale sprzątać nie miał kto, bo wszystkie na derechtorow po fabrykach poszli.

I stąd, Józkowa dewota ma haka na mie, że piwka u Flisa zaliczamy, a jej legalny narzeczony o kwiatkach i bratkach dla swej wybranki serca nie pamięta. Co i raz po mordzie musi dostać, żeby mu sumienie się wróciło. Ja tyż mogie od niej oberwać i tak mnie Józkowa dewota na haku trzyma.

Rozróżnić Szanowna Panienka musisz, że legalna narzeczona to nie jakiś parzygnat z proboszczowej plebanii. Byle kocmołuch od garów, któren nylony naciągnie, facjatę wyszminkuje, czerwone majtki założy i za hrabinie chce robić. Parzygnat to ani rozumu, ani tego, co na ten przykład - Lolkowa z obkładką, nie ma - jedne gnaty w chudem rosołku wyparzone.
Pomyślunku żadnego tyż ni ma, bo belfry na nią morde darły - tabliczki mnożenia się wyucz, ty pało zakuta ! A jak się sierota miała wyuczyć, kiedy -pała mała ! Nie mieści tech słupków.

Pałe to mieli te, co własne gieszefty pozakładali. Z czem by nie było - z pietruszko, z grzebieniamy, aby się interes kręcił. Jeszcze w historycznech czasach, starozakonne te "gieszefty" od szkopów przywieźli i tak się w warszawskiej mowie zostało. Jak miałaś gieszeft to byłaś król ! Albo królowa jaka. Na Solcu, ale - z własnem gieszeftem ! Żeby zawsze przy pieniądzu być.

Gieszefciarz prima sort to był stary Zbyszka Spławika, któren na Radnej części od motocykli opylał. A motocykl wtedy to była duża rzecz ! Do pedetu na Pragie skoczyć, na Bielany panienke podrzucić - małe piwo ! Motocykl załatwiał sprawe. Szkopy mieli fabrykie DKW co te motocykle i samochody jem robiła i byle szmondak z Wermachtu na dekawce zasuwał. Nie za bardzo jem się te dekawki przydali na śniegu, jak poszli ruskich naparzać, ale to nie ważne. Liczy się, że jak spierniczali, to od cholery tech dekawków, Zundappów i Opli zostało się w Warszawie. Naród zbierał co było; tu załatał, tam podszwejsował, część z Sokoła wstawił i - gazu, panie Zielonka ! Jadziem ! Byle równo i ostro, jak śpiewa tera pan Stępowski. Albo też poniektóre, może Panienka pamiętasz, jak pan Wacek - na holcgaz szwabskie brykie kręcili.

O Panu Wacku, jego holcgazówie, złotem piecu i pierdzielonych wyzwolicielach jeszcze Panience dopowiem, przy sposobności.

Rączki całuje, z wdzięcznością i szaconkiem, jak przystało.


Trzym sie Zezem!

Monday, December 21, 2009

Warszawa da się lubić !

-Witam obywatela Proboszcza !
-A.... niech będzie pochwalony !
-Coś wy, proboszczu, robita mi wbrew - Borowińszczak zagaił prosto z mostu - dlaczego wasze ministranty nie przyniosły mie ławek na zebranie, a ? -
-Cztery śluby w jedną niedzielę miałem i dwa pogrzeby, to mało ? A kleryk swieżutki, niedoświadczony, to kto miał to wszystko oporządzić, ha ?
- Twój kleryk, księżulu, to lepiej się w tem Aninie wyrabia niż na plebanii.... Towarzysze mie meldują...
- Ja ci, Borowińszczak, nie robie koło dupy z tem, co mie ludzie na swięty spowiedzi mówią, to i ty zostaw mojego kleryka w spokoju, rozumiesz ? A będziesz jeszcze fikał, to ci z ambony nie ogłosze kiedy następne zebranie !
- Tak mie zażywasz, klecho ? To ja na ciebie donos do towarzyszy, do urzędu, napisze !
- Nie napiszesz, nie napiszesz, bo pisać nie umisz, ot co !
-Tak, katabasie ? To żebyś se popamiętał: skończyli sie te co piszo. Tera będo rządzić te co nie pisza ! I to jest prawda histeryczna !
- To co, jutro nie przychodzisz ?
- Co znaczy nie przychodzisz ? A kto mie te pismo napisze urzędowe do Komitetu, sprawozdanie z wyborów, no kto ?
- No, dobrze, Bóg z tobą, czekam o ósmej, jak zwykle.
- A tego litra, coś go od Jarząbków wydusił, trzymasz ?
- Nie bój się, synu, podzielimy sprawiedliwie, jak Pan Bóg przykazał.
Po ty wymianie poglądów, stanowisk i planów dalszej współpracy, Sekretarz i Proboszcz opuścili godnie róg Tamki i Dobrej, bo tu żona, a tam kleryk czekali z obiadem. Obiady się ostatnio u proboszcza na plebanii cośkolwieczek skomplikowali, bo gospodyni wykorkowała, a kleryk gotować nie umiał. Tatuś naraił mu dwa wycieruchi, co za robotą latali na fabrykie i, a konto przyszłej współpracy w ławkach i pisaniu, na plebanie mu jech podesłał. Obie strony ułożyli sie zgodnie, że panienki gotują, piorą, sprzątajo, a za to majo chatę, wikt i opierunek. Egzamin obie panienki u proboszcza zdali, bo na gospodarstwie pod Błoniem wypraktykowali sie w domowej robocie, ochrzczone byli, paciorek na pamięć klepali w te i wewte a robotne byli jak te perszerony, co na Solcu placformy z węglem ciągną. Dowodziki przedstawili i owszem: Zatrzaska Melania i Baran Alicja. Poborowe nie byli, to ich zaklepali od ręki.

Święta szli, zapisywalim się do kolejek, a to za karpiem na Marchlewskiego, a to za wanilo do ciasta, a to za świeczkamy, a to - na choinkę, w Pyrach, za Basztą. Wszystkie sie szykowali, bo Borowińszczak Borowińszczakiem, a na Święta obowiązkowo trza wystąpić godnie. Tylko Moja i Lolkowa robili krzywe kluski na te księdzowe gospodynie. Rada w rade - oba kocmołuchi znikli na tydzień jak duchi i, po tygodniu , wrócili obie za zakonnice przebrane. Proboszcz ogłosił, że pojechali do zakonu w Aninie i tam sie na te wrony przerobili. W Aninie chody miał kleryk, bo sam tam na swojej dekawce jeździł wieczorem, po nabożeństwie. Ubeki zwąchali co i jak, ale Borowińszczak z tem nie wyjeżdżał, bo miał haka na proboszcza, któren mu pisma na maszynie pisał.

Kościelne parzygnaty takie Wigilie uszykowali, że pała mała ! Choinke, wielkie jak cholera, jakieś dwa przyniesły i szmalu nie chciały. Wszystkie sie rzucili do ubierania, a pierwsze byli te karaluchi, co jech proboszcz, co roku, po starem Solcu zbierał.

Bidota to była i marnota. Od Czerwonego Krzyża do Tamki ciągły sie te gieszefty. A to z butami, a to krawce, a to spożywcze, do każdego musiałeś pan zejść po schodkach w dół, w ciemne suterene, a tam - kołyska obok monopolu stali. Ciężko jem było, bez gadania. Solec brukowany, z rynsztokamy, perszerony walili na ten
bruk i nikt nie sprzątał, bo byle cieć na fabryce dostał trzy razy wiency. Proboszcz co roku chodził i tech najmarniejszech karaluchow zbierał na wigilie, na plebanii.

No i, jak już żem zauważył, te dzieciaki rzucili sie ubierać te wielkie choine. A te dwa, co przynieśli, stali, patrzyli, a na koniec - każdemu gówniarzowi dali po złotem zegarku i - zmyli sie bez śladu. - Kapujesz co i jak ? - Pyta mie Hania - Jeden był rudy a drugi mały i kulawy....Stare znajomki , wrzasłem, Złota Reneta i Napoleon ! Chłopaki ! Ale te dwa znikli jak sen pozłacany, albo zegarek....

Wracalim z Hanią z Pasterki, pokazywałem jej Wielkie Niedźwiedzice i Oriona, i w ten mróz trzaskający, tak se kompinowałem: co by nie było, Proboszcze, Borowińszczaki, zagramaniczne wycieczki czy Złote Renety i Napoleony - Warszawa da sie lubić !



 
21 grudnia 2009

Monday, December 7, 2009

Warszawa w rozach

...Buźka buźko, a dwa zaskórniaki, którech na mortus żem trzymał znikli, jak sen jaki pozłacany...Albo zegarek, co mie go tyż podprowadzili.  Łachuderki nie dorobione, litości prosili a tu taka strata... Pod Kuźnio na Wilanowie mie na mientkie serce wzieli. Że wzmiankowana Kuźnia trzykrotnie jem za wódeczność policzyła, że na autobus nawet nie mają i - że złotem zegarkiem sie za kurs uregulują. Wzrokowe zakłócenia podobnież mieli i nie mogli sie w tech kwitach rozebrać. Jak mie różnych zegarków zaczeli pokazywać, do wyboru do koloru, przymierzać, bajtlować, to nawet żem sie nie opamietał kiedy:
-Buźka buźka, nie bój bidy, trzym sie kochany ! Drzwi zatrzaśli i dali noge w tataraki przy Czerniakowskiem Porcie. Po północy, na polowanie przy Zagórnej to ja nie zaryzykuje. I tak, wcześniej czy później, jednego albo drugiego lebiege dopadne i wtedy sie rozliczem. O, żeby jech chudy Mojżesz....własnem kropidłem po plecach wytłuk !

Zwierzał sie mie taryfiarz, co podobnież na occie wysokogatunkowem sie turlał, bo wacha za drogo sie obchodzi.
-Udogodnienie towarzyskie pan masz, bo jedziesz pan jak król, a dwa śledziki na sznureczku sie w baku moczą. Potrzebującego klienta możesz pan zadowolić, a i sam sie pokrzepisz.

Gablote wziełem i pod dom kazałem sie odstawić - na tem ogórkowem zakwasie i tak daleko bym nie zaszedł. A zaczeło sie, jak ogłosili, że Józiek w totka wygrał i po wygrane jadziem. Józiek zgarnął odpowiedzialnie i także samo odpowiedzialnie koleżkow do Retmana, na Maryniak, zaprosił. Komu jak było, na piechote, na dzyndzlu, na Karosie, wszystkie sie stawilim w umówionem miejscu, na czas. Małżonki mieli dojechać, jak teście sie dogrzebio, żeby karaluchów dopilnować.

Patrzem - i co my widziem ? Za główne kelnerkie w tem Retmanie - kościelna dewota -wdowa, a Józiek już koło niej !

-Już ci sie padalcu zapomniało, jak żeś przez nią zieloną farbe żłopał za zakrystią ? - Pytam.
-Tu jest porządna knajpa, nie kościół, gabinetowe moczymordy uczęszczają, a ty z tem kocmołuchem nazad kompinujesz ?
-Kompinuje nie kompinuje, ale wole boże czuje - zapodaje Józiek - a że sie potrzeboska nawija, to grzech nie skorzystać...
-Ty tu uważaj, żeby mie tu żadny poruty nie było !  - Powiadam - albo cie gołom dupo na miecz króla Jana w Łazienkach nasadze !
A swojo soszą, w tech Łazienkach, ten Sobieszczak nieszczególnie sie udał, bo na jakiemś takiem mniej więcej upośledzonem karaluchu jedzie. Albo Króle byli większe, albo konie jem sie nie udawali. Jakie byli, takie byli - historii Miasta się nie tykam.

Ledwo żem Józkowi paternoster wygłosił, do stołu wołają, bo małżonki sie pojawili. Ale sie cholery poprzebierali ! Jakieściś korale, jedwaby, każda na trwałą; dwie lufy musiałem se strzelić, żeby swoje rozpoznać.
-Toś ty taaakie cudo.... - wykrztusiłem, ale po mordzie dostałem z marszu i wiency żem sie z komplementamy nie wyrywał.
-Już przychlany mie witasz ?  - zapytała grzecznie - jeszcze cie otrzeźwić, weredo ?
Morda w kubeł w takich razach - uczyła mie teściowa - samo jej przejdzie. I faktycznie, już za chwile posuwalim z małżonką fokstrota, a inne chłopaki - tak że samo.

Żarcie było na sto dwa, monopol tyż. Ta Józkowa wdówka: a to nam parówki, a to mielone na zamówienie, a to świński ryj z jabłuszkiem, flaczki z pulpetamy i szarlotka - pokazało sie, że nie taka znowu dewotka, bo przecie na kółku

różańcowem sie nie nauczyła. Toasty nie ustawali: za Józka i jego przyszłość ("przyszłość" tak sie wzruszyła, że talerze sie jej potłukli), za fabrykie, za Warszawe - i tu, ober nam szepnął, że cudzoziemska wycieczka z bratniego kraju, przybyła.

Poszłem sie przewietrzyć, a tam - szoferak,co mnie wieczorem do chałupy podrzucił, żeby sie przebrać, i - o tech figusach, co mu dwa górale i zegarka openzlowali nawijał, łapie mie za krawat i ładuje do ucha:
-Szanowny poznaje ?
-Co mam nie poznawać, poznaje.
-Te dwa, worychi, co mówiłem, są tu ! Za wycieczko sie wślizli !- Ten rudy to Złota Reneta a ten kulawy to Napoleon - całe Powiśle jech zna. W zegarkach robią. Artyści ! Ale skurwysynom nie daruję, że mie, sąsiada, obrobili ! Plame na fachu mają. Nie daruję !

Zmrok zapadał i przezornie cąfłem sie do stołu, gdzie moja Hania właśnie brudzia piła z Lolkiem a mie zagarneła objętościowo, jego małzonka:
-Cecylia Jarząbek, znaczy sie - Cesia jestem ! Buzi, buzi !

Ze zmrokiem, Nyska sie operacyjnie ustawiła na podjeździe, a dwa mundurowe, siedli za małem stolikiem i, tyż operacyjnie, zakąszali. Filowali na tech dwóch zegarkowych figusow, co już sie zdążyli z wycieczką zaprzyjaźnioną z bratniego kraju poznać, śmieli sie, śpiewali, i odważne kunwersacje nawiązywali:
-Ja - Złota Reneta, a to Napoleon ! Hura ! Sto lat ! Na Zdrowie !
Poklepywali sie po plecach, a cmoki sie rozlegali jak na Wesołem w krzakach...

Wreszcie towarzycho cośkolwieczek oklapło, a u Swięty Anny, na Skarpie, wybiła trzecia. Cudzoziemska wycieczka tyż sie zaczeła zbierać. Całe towarzycho kłębiło sie przy wyjściu - nasza ferajna, wycieczka, dwa figusy i mundurowe. Zagramaniczne na autobus sie załadowali, ale przedtem - przytomne melicjanty kazały obu

fugusom wywrócić kieszenie. I tu - oba popaprańce, Złota Reneta i Napoleon, jak zaczeli wyć ! Płakali jak dzieci. Wyrywali sie mundurowym za autobusem, wygrażali, krzyczeli, jeden drugiemu pióra ze łba rwał - przekleństwa toczyli sie, jak, nie porównując, między Łysem a Kościelnem, za zakrystią. A autobus beknąl na pożegnanie, skręcił w Karowe i tyle go widzieli.

Posterunkowe zasiedli przy stoliku spisywać protokół, za mineralne podziękowali, ten co pisał pyta:
-Obywatelu sierżancie, która godzina, bo do protokołu musze ?
A obywatel sierżant ogląda w zamyśle gołe renkie. A ten drugi tyż - tylko mu sie opalenizna po zegarku została.
-To z kim ja mam ten protokół spisać, z wamy ?
-A my - z wamy ? - odpowiada kapral. Złota Reneta i Napoleon byli niepocieszone:
-Tu, pod marynarą, na podszewce, sto czasomierzy miałem i wszystkie mie znikli!
Napoleon zameldował tylko dwadzieścia siedem.
-I wszystkie kradzione ! - ucieszył sie posterunkowy.
-Jazda oba do Nyski, na komisariacie was podliczem !
-I jeszcze ja ! Jeszcze ja ! - rwał sie mój szoferak. - dwa górale i zegarek !
-Z wami jest sytuacja, spiszemy - podsumował sierżant. - ale z tech dwu długo będziem prawde wyciągać gdzie i komu co podprowadzili.
-Ten autobus skubany, te braty - cholery, można sie gdzieś zażalić ? -zapytał Napoleon nieśmiało. Wszystkie popatrzylim na niego jak na chorego:  - czubek !
-No i jest nadzieja ! - się ucieszył - za psychicznego pójde a nie za doliniarza !
-W rzeczy samej - podsumował sierżant - ładujcie sie do wozu ! - A wam, obywatele, dziękuję i miłego poranka życzę !

Poczekalim aż posterunkowy szoferaka na poszkodowanego świadka spisze i załadowalim sie z Hanią do taryfy.
-Widzisz, mała - mówię - ucz się geografii. Albo: się nie ucz ! Lepiej czasem nie wiedzieć.
A za oknamy - Warszawa wstawała do roboty.


 

7 grudnia 2009

Sunday, December 6, 2009

Jedna Pani Drugiej Pani...

-Och żesz ty szantrapo niedomyta, ty gnido w DDT moczona, ty zarazo różańcowa, ty mie będziesz o mojem własnem chłopie pouczać ?!
Pani Rozalia Ogórek wystąpiła sie w obronie małżonka, któren w kącie cicho siedział i w chusteczkie siąpał, a ważne sprawy tego świata zostawił kierownictwu. Jego kierowniczka do spraw pieleszy domowych przełożyła siate z pomarańczamy z jedny renki do drugiej i to wolno ręko wyraźnie zamiarowała odważnik z lady zgarnąć i łomot nieludzki blondynie spuścić, co właśnie uregulowała i zamierzała sklep opuszczać, ale na "do widzenia" nie omieszkała o panu Ogórku się wyrazić.
- Pani Rozalia lepiej by swojego schabowemy karmiła aniżeli mu te pomarańczki i inne kapuste wtykać, bo chłop jak sie nie nażre, to ani na fabryce, ani na swojej ślubnej sie nie wyrobi.... 
Zdążyła zauważyć opuszczając WSS przy Królikowej 11, tyż po zakupach, jak pani Ogórkowa. Nie pisane jednakowoż jej było próg przestąpić, wieczna ondulacja ją apiać zawróciła , a wczepiła sie w te koafiure pani Rozalia Ogórek. Raban sie zrobił na cztery fajery - pół kolejki obstawało za małżeństwem Ogórkow a pół - za blondyną.

Przyjechała melicja i posterunkowy metodycznie wziął sie do inwentaryzacji zajścia.
-Pomarańczów ile szanowna obywatelka nabyła ?
Rozpoczął przesłuchanie. Przesłuchiwał ich jeszcze na okoliczność wagi odważnika, gdzie i za ile blondyna sprawiła se te uszkodzoną ondulacje i zanim skończył, kolejka sie rozeszła a sklep trza było zamykać. Obie damy wyszli na ulice, ogarneli sie po wzmiankowanych rękoczynach, podmalowali i staneli zgodnie pod latarnią, żeby swoje małżenskie pożycie podsumować.

-Ja go bronie, ja, ja ?
Zarzekała sie pani Ogórek.
-Toż to popapraniec bez czci i sumienia, co każdego wieczora udaje że śpi, póki mu
coś z delikatesów pod dziób nie podstawie....
-Mie pani idziesz mówić ?
Wychrypiała blondyna.
-Pani se nawet nie przedstawiasz, co mie ten mój w Wielkie Sobote wykręcił ! Znik w czwartek rano, zadzwonił wieczorem, że na delegacje go wysyłają a już w piątek od szóstej rano stał na biurze przepustek i prosił sie u chłopaków dwie dychy pożyczyć, bo ma cykorie do domu wracać. Jedno co mie, małżonce, z delegacji przywiózł, to śmierdzący kurczak, jeszcze w czwartek nabyty, któren w ręce mu wisiał za łape, koszula do prania i wezwanie na 1265 złotych za koszt połamanych mebli w restauracji Poziomka na Ząbkowskiej.
Prześcigali sie obie w żalach nad swojemy chłopamy, wyciągli szminki, pudry i lusterka, żeby sie doprowadzić, aż tu - niebieska Nyska staje, dwa mundurowe wyskakują i:
-Jazda, obie do wozu, tylko bez gadania !

Na obyczajówkie jech odwieźli, protokół spisali, że w nocy pindrzyli sie pod latarnią na Karolkowej a wcześniej pobili sie w WSS - proceder niewątpliwy. Ale - niekaralny. Za zaśmiecanie ulicy skórkamy pomarańczy mandaty wypisali i zamkli obie damy do rana.

Pan Ogórek, po nieprzespanej nocy, zwolnienie wziął i małżonki poszukiwał. W komisariacie na Wilczej spotkał sie z mężem blondyny, niejakiem Teofilem Pajączkowskiem, któren tyż po odbiór prawowitej malżonki sie zgłosił. Pózniej, obaj panowie, statecznem krokiem udali sie do domow a za niemi, we łzach nieposkromnionych, podciągając porwane nylony i ratując własne reputacje mowom - trawom, wlekli sie połowice.

Następnego dnia, obie pary grzechi se odpuścili, a że była sobota, zamiast do kina zdecydowali sie iść na nieszpory, żeby z rachunkiem sumienia wyjść na glanc. Łysy
Jasiu podgrywał "U drzwi Twoich...", dewotki śpiewali, a na chórze, za Jasiem, stała organistowa z wałkiem w torbie zakupowej, żeby mu sie znowu droga, z kościoła do domu, komitet i bugi wugi nie pomieszali. W trzeciej ławce, pod filarkiem, siedział Lolek ze swojom królewnom; proboszcz udawał że modlitewnik czyta, ale w rzeczy samej kompinowal jak z Lolka szmal wyciągnąć za te nie odbyte procedure. A szmal był już już, bo Lolek ze stołówki zakładowej, od tech klopsów, ją wytaszczył i do Krokodyla, na Starówkie, za artystkie wokalystkie zatrudnil.
-Względem artystki i wokalystki nie wiem, ale mam co żem chciał: blondyna przy kości, z niebieskiemi oczami i zadartem nosem - wszystko moje ! A że głos ma nie mniejszy niż oddychanie - tylko plus !

Żeby sobote po nieszporach z fasonem zakończyć, udalim sie wszystkie do Krokodyla, królewne - teraz już Panią Cecylie Jarząbek - obstawiać i bezpiecznie do domu odstawić. Pare razy pół lytra pękło, owszem nie powiem, ale bawilim sie kulturalnie i nad ranem - do domu.

Derożki nie bralim, żeby nocą na Warszawe popatrzeć. I Poniatoszczak stał jak należy, i Śląsko - Dąbroski sie świecił, i po gruzach już nie było śladu. A pod Sereno, pani Cecylia - na bis - odśpiewała swój szlagier z Krokodyla:

 

 

Thursday, December 3, 2009

Kościelna robota


Prawdziwa artyzda żadny pracy nie pęka i kręcilim sie jak moglim, żeby dozarobić. Artyzde mielim własne, do ASP chodził na Krakowskiem, a że z domu było blisko i żeby sobie nerków nie przeziębił, starzy wepchli go do tej Akademii - blisko ma i choćby rano, do domu wróci.

I, jak raz, jeden ministrant, tyż gazomierz, był nam zapodał, że jego proboszcz artyzde by wynajął, bo Swięte Rodzine należy w kościele domalować. Leciem do Maufrycego (tfu, nie imie...)
-Penzle szykuj, i pruj natychmiastowo do kościoła św. Lepolda, malowanie sie kroi !
Troche targowania przyszło sie wykonać, bo proboszcz sknera, puste tace nam pokazywał i dziurawe sutanne, ale przybilim, dogadalim, a Maufrycy mie za podręcznego naznaczył.

Proboszcz nasz pouczył, co i jak, trzeźwe mamy być, klękać jak tam wchodziem i robić wieczorem, bo dewotki przez cały dzień śpiewajom.

Od pierwszego malowania sęki pojawili sie z Józkiem, bo już od obiadu w kościele sterczał. Zakapował takie jedne dewote przy kości, co jom małżonek wcześnie odumarł, za wdowe była i potrzebująca - nie ma sprawy. Wzielim Józka za zakrystie, łomot jak Pan Bóg przykazał otrzymał, łeb - w kubeł z zielono farbą na jasność myślenia i - żeby tu więcej twoja noga nie powstała, antychryście skubany, wont do domu !

Maufrycy, w szapoklaku, jak na poważne artyzde przystało, ze swiętem Józefem sie już obrobił i osła do stajenki przymierzał - żeby na Święta było. Obchodził kościół, kargulował, farbe wąchał i, co i raz do zakrystii latał, żeby pewność mieć niezbite, któren święty i w jakiem wymiarze, do Święty Rodziny podchodzi. Ide i mowie mu:
-Sztuka fantazji wymaga, masz tu karafkie z Egri Bikawer, co ją kościelny za świętem obrazem trzyma, żebyś se szpanu dodał.

Aż tu - telefon w zakrystii - małżonka ślubna organisty, z Głównego dzwoni i o Łysego sie zapytuje. Wróciła z dzieciami od ciotki i nie ma jej kto do chaty podrzucić. Polecielim na Towarowe, zagruzilim rodzinkie na Żuka i gazu - na Powiśle ! Po drodze, organistowa nawiją:

-A może mój Jasiu w Komitecie jest, bo tam se do świetlicy nowego fortepiana nabyli i go, z tęsknoty za rodziną, na kościelne muzykie pociągło ?
-Nie bój bidy, pani organistowa, już skręcam ! 
Podjechalim grzecznie, dzieciakom paltociki zapiełem, walim do ty świetlicy, jednakowoż, już na korytarzu, fortepian słysze ale - jakby to nie Jasiu, jakiś bażant na cały gaz bugi - wugi odstawia.

Jezusie przedwojenny, co ja żem sie z to organistowo naszarpał ! Baba sie drze do świetlicy, ja jej drogie zastawiam, bachory morde dro jak potępieńce, najmłodszy mie po kostkach gryzie; pięć popaprańców i wkurwione babsko na mie jednego - nie wyrobiłem. Wleciała tam razem z framugo. Ja - na podłodze, paltot żem se na łeb naciagnał i zdrowaśki do Święty Panienki odmawiam. A tam - Jasia słysze jak litości prosi.
-To ty tu takie nieszpory odprawiasz ?! A tech kurwow to żeś se z kościoła wygrzebał ?! Ach żesz ty Sodomo i Gomoro, ty gnido kościelna na mszalnem wypasiona, ty Raspucinie w drobny deseń robiony, jak ci własne rodzine przypomne, to o Świętej zapomnisz !
Dopadła tech dewotków, co razem z Jasiem balowali, każde za kudły i - poszli wont, wycieruchi !
-Pod latarnie na Główny wybzdryngalać a nie mnie tu małżonka prawowitego na holiwudy naciągać !

Przyszlim nazajutrz, na malowanie, mocno wyczerpane. Łysy o sete sie prosił, żeby kinola z kalafiora leczyć i ostatnie dwie dychy ode mie wyciągnął na perfume i kwiaty dla małżonki. Ja tylko kostki miałem podgryzione przez tech jego padalców i źle spałem, bo do rana słyszałem jak łysy podgrywał:

 


 

Wednesday, December 2, 2009

Komentarze na blogu En passant

Wszystkie komentarze sa w oryginalnej formie.
Data komentarza to link do strony na blogu En passant w gazecie Polityka.

1009, Grudzien


Kleofas
2 grudnia o godz. 18:05
Roman 56PL
Jesli mozna, prosilbym o wlasne obserwacje, rozmowy, z Indii i Pakistanu, potwierdzajace teze o udziale US w handlu opium. Nie wydaje mi sie to byc wiarygodne, ale moge sie mylic. Informacje (sensacje prasowe) i spekulacje prosilbym odrzucic; to co Pan widzial i slyszal. I – jesli mozna – kiedy i jak dlugo Pan tam byl ?
Sledze Panski dialog z oponentami i odpowiedz pozwolilaby miec mniej wiecej realny osad o sprawie. Pozdrawiam.

Kleofas
3 grudnia o godz. 0:36
Roman 56PL
Dzisiejsza odpowiedz daje wiarogodnosc tokowi Panskiego myslenia. Na pewno zgadzamy sie, ze: „Jest to autentycznie wojna o niedopuszczenie do rozprzestrzenienia sie w swiecie bardziej zorganizowanego terroryzmu politycznego uzbrojonego w bron nuklearna.” I – ze jest to koniecznosc probowania wszystkiego co mozliwe, aby wyeliminowac Taliban/Al Quaide jako zagrozenie dla US.
Serdecznie wspolczuje tych podrozy. To jednak ja mialem „kaszke z mleczkiem” w Chinach, na Taiwan i w Rosji w porownaniu z Panskim Pakistanem i Indiami. Doskonale rozumiem. Rozumiem tez ograniczenia w dawaniu informacji. Pojedziemy z tym, co mamy.
Pisze wyzej „wszystkiego co mozliwe”, bo Prezydent to robi. Bierze jeszcze jedna sznse, zeby to wrap up. Bylbym ostrozny z zarzucaniem mu braku umiejetnosci; Hilary lepsza ? Badzmy powazni….. Podobnie, nie potepialbym go za 30,000 wiecej. W koncu, ma caly sztab znajacy temat, czego o sobie nie mozemy powiedziec, a intencje Rzadu sa niepodwazalne.
Nie dopatrzylem sie w Panskim wpisie dowodow o handlu opium przez US, raczej – luzne dywagacje, a na dywagacjach nie mozna budowac oskarzen.
Mamy najbardziej otwarta informacje na swiecie i jakikolwiek udzial obywateli US bylby natychmiast wychwycony przez media.
Mialbym oczywiscie duzo pytan, dziekuje za zaproszenie, ale wiemy obaj, ze nie mozemy.
Moze bylbym ciekaw realiow, bardzo konkretnych, jak ja dawalem n.p. z ChRL., czu Rosji, ale – z Afganistanu. W czym Pakistan, gdzie Pan bywa, bardzo sie rozni ?
To brzmi unacceptable, ale trojkat, ktory Rumsfeld zostawil, mozna chyba wypalic tylko jadrowka. Nie daj Boze, zeby do tego doszlo.
Wdzieczny jestem za szybka odpowiedz i serdecznie pozdrawiam.

Tuesday, December 1, 2009

Na cycku tango...

No i apiać żem sie zamyślił, choć to nie zdrowo na cycku jechać i rozmyślać. Dwudziestka piątka, o szóstej rano, dostarczała całe ferajne na fabrykie. Te, co sie nie pomieścili w środku, robili za winogrona na wszystkiem które pasowało, żeby sie trzymać. Co i raz, jak sie dwa tramwaje mijali, można było temu, któren tyż wisiał od środka, i właśnie nas mijał, w morde dać całkowicie bezpłatnie. Jak zleciał, to zleciał, pieska jego dola. I tak nie dogoni.

Przygnietło mie naraz do wagonu, hamulce zapiszczeli niemożebnie i tramwaj stanął.
-Wiesiek Nereczka zleciał !
Krzyczeli. Tumult sie zrobił, karetka przyjechała, ale nic żem nie widział, bo mie jakiś gruby panorame zasłaniał. Tunel sie całen zatkał, rada w rade - poszlim piechotą. Różne ludzie, różne rzeczy pletli - że mu tylko obie giry obcieło, ale żyje; że trup marny, nawet nie było co zbierać; że łapiduch z karetki tylko ręko machnął i zarządził: do kostnicy, temu już nic nie pomoże....Całe szczęście, że Wieśkowi Wyborowa z kieszeni wyleciała, jeden podniósł i oddał. W bramie na Wolskiej otworzylim te flaszkie i - łzy żałosci nad Wieśkiem lejąc - ruszylim spowrotem do domu, bo jeden liter na czterech to mucha -ptaszek, ale dać takiego chucha majstrowi na fabryce, to może być od cholery i ciut ciut...O robote sie nie balim, bo wszędzie sie prosili, zwłaszcza jak fachowiec, ale załość nad Wieśkiem nas położyła.

Niedopite jakieś takie sie poczulim to mówiem:
-Lolek, ty starozakonna sknero, zawsze dekujesz, to skocz i donieś pożywienia ! Lolkowi dwa razy nie trza było powtarzać, sam tronkowa kolega był, przytaszczył. I zrobilim Wieśkowi stype. Żeby było po Bożemu, z uszanowaniem. Lolek skrzypce z chałupy załapał i jak nam zaczął grać, wszystkie zanieślim sie rzewnem płaczem, jak bobry. A Lolek serca na półkie nie odkładał i takie smutki na tem instrumencie wywodził, że to co przyniósł, wyszło poszło i jeszcze trza było donieść. Lolkowi łzy sie po polikach toczyli, na konierz sie lali, że sie go pytam:
-Loluś, a ty nie przesadzasz z tem żalem ?
- Stąd, z Maryniaka, dwa kroki na Muranow, a tam mnie hitleroszczaki skubane całe rodzine spalili...
Wychlipał. Nie było co dalej pytać.
-Choć tu, Loluś, do ojca !
Wychrypiał stary Kadzidło.
-W żałości cie utule.
Wtaszczył Lolusia na kolana, głowami sie podparli i chrap dali taki, że u Siemiątkowskiej, piętro niżej, żyrandole sie mogli rozlecieć.

-Matko przenajświętsza co jasnej bronisz Częstochowy, a co sie tu dzieje ?!
W drzwiach stała Nareczkowa a z niom - Wiesiek !
-Wiesiek, kurrrdebalans, toś ty z kostnicy nawiał ?
Rzucilim sie pytać.
Nieporozumienie medyczne sie wydarzyło - odparł Wiesio - trupy jem sie pomylili.
Na te okoliczność wyboru już nie mielim. Józiek poleciał po harmonie a Nereczkowa po sąsiadki, żeby zagrychy dorobić. Lolek sie wytarł i takie nam zaczął majufesy na skrzypcach podrzynać, że nogowie ruszyli sie przebierać, jak u tech chomikow na kółku, co jech pan Żabiński, w ZOO hoduje. Tańce, zimne nóżki i Wyborowa trzymali towarzystwo jak trza.

Naraz - Lolek zapatrzył sie na moje Hanie i znowu - w ryk potężny:
-Wszystkie tu, katoliki skubane, żony macie, nóżki i inne wybździuszki wam gotują, a mnie - kto ?
Problem w rzeczy samej okazał sie być poważny.
-Loluś, a ta na solidnem podwoziu, z WSS - toś wypędził! Drugie, przewodniczkie
pracy (a gustowny towarek był, nie powiem) brunetkie zapalczywe - tyż ! To czego ty chcesz, Lolek ?
-Żeby była blondyna z niebieskiemy oczamy i zadartem nosem ! Albo - albo ! Jak nie znajde, to nie znajde - do Franciszkanow pójde !

Grzech by było swoje moczymorde kochane, co i na skrzypcach umiał i wogóle, katabasom pod kropidło oddawać. Poszukiwania sie zaczeli, od króla Zygmunta - do Wesołego pod Poniatoszczakiem. Wreszcie, znaszła sie jedna, co prawda nie rodaczka warszawska, z miasta Kobyłki pochodziła, ale na stołówce fabrycznej takie klopsy ufaktyczniała, że każden jeden - a to kwiatek, a to bratek, prezenta jej nosił i o zamążpójście zagadywał. Blondyna była jak trza a dziurki od nosa prosto w niebo jej patrzyli. Zgarnelim pana Wacka, co limuzyną poniemiecką na holcgaz za taryfe robił i pojechalim do miasta Kobyłki swatać Lolka z tą królewną. Lolek sie w kościółkowy ancug wbił, w ktorem - kiedy bez nasz występował - za Rudolfa z Walentynem mógł sie podawać.
-A jakby co, tego owego, sie udało, to dzieci panienka zamiarujesz ? -
-Jak by byli podobne do pana Lolka, to z zamkniętemy oczamy ...
Odparła dyplomatycznie.

Żarcie, picie i muzykie pomine, i wesele całe, ślub w USC tyż, bo proboszcz u swięty Teresy sie znarowił i sie uparł, że on Lolka musi przechrzcić, a Lolek go posłał pan wisz gdzie a ja rozumiem - o mało do ciężkiego mordobicia z ministrantamy na plebanii nie doszło.

Siedzielim, śpiewalim, życzylim sobie co se tylko dusza może zamarzyć, a Józiek z koleżkamy grali

1-29-09