Saturday, December 31, 2011

M A Z U R 2012

Jak sie tanczylo Mazura ! Lza sie w oku kreci, kiedy spojrzysz na dzisiejsze produkcje. Zalosne pingwiny poprzebierane za alfonsow wywijaja foxtrota, albo tango. Do polskiego mazura ! Melodia im ucha nie rznie, rytm w gaciach gubia. A krok ? Zupelnie im sie nie z tym kojarzy. A polski mazur byl wszedzie, od oberzy do jasniepanskiego dworu. U Chopina to byla "Mazurka", mazurka rowniez krolowala na dworach carskich. Rosyjska arystokracja stylizowala sie na polskiego mazura i polskiego ulana. Tak tanczy Uniwersytet Marii Cirie Sklodowskiej w Lublinie:

http://www.youtube.com/watch?v=_mt7J9PmBbU&feature=endscreen&NR=1

A tak Mazowsze:
http://www.youtube.com/watch?v=PRo0xXWlPps


I ja postanowilem sobie poplasac w Nowy Rok. Lekarz juz zamowiony.  Rodzinna tradycja siega czasow powojennych. Glowna solistka i baletnica w rodzinie to byla moja Mama. Ojcu slon na ucho nastapil. Mamuska wywijala z Jankiem Teterem. Jasio byl nauczycielem spiewu w szkole a dorabial jako organista u Proboszcza. Wysoki, przystojny, z wasem, spiewal i tanczyl jak ta lala. Mnie, w drugiej klasie wypieprzyl z eliminacji do szkolnego choru, bo sie w Tatusia wrodzilem. Za to mu podkladalem pineski kiedy siadal do fortepianu. Albo do organow  na chorze, w kosciele.

Na wielki bal Noworoczny przyjechala ciotka Jadwiga, solistka operetki w Bytomiu. Przywiozla ze soba malzonka i dwoje potomstwa. Do Mazura szykowali sie przez tydzien. Mama z Jankiem w pierwszej parze, ciotka Jadwiga z moim tata. w drugiej. Alisci ucho tatusia wyeliminowalo i kto go zastapil ? Kaziuka Krzywicki ! Co to go sedzia Bialoskorski z Nieswierza przywiozl. A z nim - Antoni Sienkiewicz, drugi akowski parobek u Bialoskorskich. Co jak co, ale dwie rzeczy to oni umieli - jak Szwabow strzelac i jak Mazura tanczyc. Dolaczylo jeszcze dwoch synow Bialoskorskich, tez przedwojenne wilenskie gimnazjum pokonczyli i Mazur byl im niestraszny. Reszte mieli "z lapanki" i w dziesiec par szykowali to show.

Com ja sie nadreczyl i nameczyl, zeby krok mazura zlapac. To nie takie proste. Chcialem ! Zeby choc umiec. Niestety. Dopiero balowanie w czasach sudenckich dalo mi rezultat. Beatka Lichtarska, co szkolila tych tancownikow na Nowogrodzkiej, miala do mnie slabosc i nauczyla. Ja tez ja nauczylem - pic gorzale i po klubach sie szlajac.

Pamietam, jak Mamuska pedzila cala zgraje do roboty. Sam dyzurowalem i ogryzalem pazury za kulisami a tanecznicy cwiczyli. Bo mazur byl z figurami, Tu panienke pod reka, tu przykleknac, tam jeden obrot, drugi, promenada, plecy prosto, broda do gory, a nozki chodza, chodza, chodza....

Teraz, poszedlem do 94 Aero Squadron, zeby sobie baletnice stosowna wynalezc. Tronkowe owszem byli i jive umialy, ale mazur ?! Pokazalem im na YouTube i okazalo sie,ze amerykanskie dziewczyny, rocznik raczej przechodzony, doskonale zlapaly w czym rzecz ! Bede balowal jak cholera ! Mazura ! A co !

A tamten mazur, powojenny, wypadl bardzo okazale. Po prawdzie Jasio Teter dostal w dziob od Tatusia, bo mu zaspiewal: Pan profesor mial chrypke, pil bimber pod rybke tra la tra la tra la.... Pozniej, z napuszczenia mojej Mamuski, pan mecenas Orbidon dostal bykiem od Kaziuka, bo uparl sie Mamuske do tanca zapraszac....Lomot sie nieznaczny zrobil, ale kiedy orkiestra zaczela mazura - cisza zapadla. Pary sie ustawily, ruszyly, i plynal mazur wznoszac sie i opadajac jak oceaniczna fala....A z podlogi lecialy drzazgi, bo przedwojenne chlopaki w oficerkach chodzily, a przecie:

Podkoweczki dajcie ognia
Bo dziewczyna tego godna
A czy godna, czy nie godna
Podkoweczki dajcie ognia !

Dobrze, kochani, czas na golenie i ablucje bo Restaurant czeka, a moje mazurzystki juz przez okno wypatruja, Lece !

Wednesday, December 28, 2011

O b a l i l i H a l b a

Nasz muzykolog blogowy, moj osobisty duszpasterz, co mnie na duchu podtrzymuje, laskaw byl przyslac nam arcydzielo wokalne braci gorniczej a przez bezprzewodowe powiazania odnoszace sie niejako do urlopu pana Baracka z Malzonka i dzieciami na Hawajach i swiadczace o afrykanskich koneksjach w amerykanskiej hierarchii wladzy. Oto ono:

http://www.youtube.com/watch?v=KYPRg7Uolxk&feature=related

Nie mam zaszczytu znac kompozytora ani autora tekstu tego arcydziela, zeby w reke pocalowac, ale laskawej uwadze wszystkich polecam.

S Z E R Y F

Korektor to bylo zawsze ostatnie gowno w redakcji, czego mnie nauczylo dorabianie do stypendium przez rok. Duzy pokoj a w nim cztery biurka z tzw korektorami. Jeden na urlopie dziekanskim, druga - zona Pana Kierownika korekty, Pan Kierownik - wiecznie przychlany niedoszly redaktor i Wladzio. Wladzio mial ich wszystkich w dupie, bo zyl z tlumaczen a korekta dorabial. Stare to byly czasy, linotypisci skladali tekst goracym olowiem na linotypach i dawali do korekty. Ta nanosila poprawki. Potem - na kalander, drukarze skladali olowiane wiersze z linotypu i lamali strone. Pan Redaktor techniczny schodzil na dol ze swojego biura i ostatecznie "lamal" strone. Potem, drukarnia robila pierwszy wydruk.

Drukarz to byl ktos ! Jak nie "zlamal" strony, bo na przyklad przychlal, gazeta sie nie ukazywala. Smiertelne niebezpieczenstwo ! Robilo sie to od osmej wieczorem do drugiej w nocy. Rano, Pan Sekretarz Redakcji lapal numer i patrzyl po naglowkach. Czy aby nic sie nie zdarzylo. A zdarzalo sie, i owszem. Jak nie postawiles pol litra zecerowi, to ci zlozyl, ze Gomulka jest pierwszym sekretarzem w Lodzi. Poszlo na miasto. Wzywali do komitetow, prokuratury i bezpieki. Taki skandal ! Albo, ze w restauracji "Schludna" kelner trzymal palec nie w zupie, tylko zupelnie gdzie indziej....Albo - ze nowa restauracja nazywa sie Kurwidolek. Z Zecerem trzeba bylo dobrze zyc.

Trzy razy numer chodzil do Korekty. I za kazdym razem korektor byl w niebezpieczenstwie. O korektorow dbali. Codziennie, po drugiej w nocy, redakcyjna Warszawa odwozila ich do domu. W pracy dostawali za darmo bulki i mleko. Tym nie mniej, w hierarhii Panow Redaktorow, artystow tworzacych wiekopomne dziela do gazety, i Zecerow, co nie tworzyli, ale mogli spaprac czlowiekowi zycie, korekta byla za psie gowno. Kazdy korektorek, czy korektorka, uwazal ze ma talent,  kiedys zostanie Redaktorem. I wyplynie ! 

Zawodowych nie bylo. Brali studentow, jakies piszpanny, jakies ciotki - emerytki, pomieszanie z poplataniem, jakies ladne "cichodajki" pod Panow Redaktorow itp. Moze szkolenie zawodowe juz jest, ale mentalnosc personelu pomocniczego w redakcjach trzyma sie mocno. Byle gnida na stolku n.p. "moderatora" chce sie wykazac. Interpretuje, smieszne de facto, Regulaminy. Dla kogo moze byc regulamin ? Tylko dla idiotow na blogu. Kazdy rozsadny czlowiek wie, ze jak go prosza, zeby cos napisal to go szanuja i ich "regulaminem" moze sie podetrzec. A blogowe grafomany zniosa wszystko. Bij mnie, kop mnie, lzyj mnie, sraj mnie, ale pozwol mi napisac Redaktorze Kochany ! A im Pan Redaktor mocniej zadufany w swoja potege, tym mocniej moderuje, a z nim - Panstwo Moderatorstwo.  

Zyc nie umierac ! Pieknie jest byc w Moderacji.

Sunday, December 25, 2011

Bonanza w Rembertowie

Pieknie u tych Bialoskorskich bylo. Raniutko Pan Jan budzil mnie:
-Franiu, to co - "Niech sie stanie swiatlo" i - polatac ?
Ostroznie, w kalesonach, cichcem do salonu Choine zapalic i - bylo swiatlo. Potem, ostroznie, zeby gaci nie zgubic, w buty i na ganek. Kiedy piesy zarly swoje, biegiem po zaspach, miedzy drzewa. Szybko robilo sie goraco, sniezny pyl stracony z galezi tajal na skorze, piesy dolaczaly i jazgot budzil reszte domownikow.

Kiedy pchalem Wickowi wedzidlo w pysk, widzialem juz Mamuske i pania Anne jak sie snuly po kuchni w swietle naftowej lampy. Dopialem mu popregi, poprawilem Malgosce chomat, zeby rowno lezal i - gotowi. Ruszac ! Sanie ryly w sniegu gleboka koleine, Kaziuk z Antonim przekazywali sobie lejce i grzebali po kieszeniach, zeby zapalic. Znowu pare godzin z pustym brzuchem, dopoki ci dwaj gosci nie przywioza. Markotne rano slonce zapalalo iskierki na galeziach. Pierwsze sople z dachu oslepialy blaskiem a kolo ganku juz krecily sie zwawo sikorki i wroble konczac psie sniadanie. Wstawal dzien. Znowu cisza, tylko z daleka, przez czapy sniegu na drzewach, przebijal dzwon na Msze.

Pan Jan, obaj synowie i moj tato wyprowadzali juz parskajace konie, pod wierzch. Szybko snieg za nimi zadymil a szczekajaca psiarnia zawrocila i rozlazla sie po budach. Zanim chlopy sie wymodla, wyspowiadaja i wroca, Kaziuk z Antonim przyjada z goscmi.
-Franiu, a chodz tu, cieplego jeszcze dostaniesz ! Nie ma to, jak z porannego udoju, samo zdrowie !
Pani Zosia z sasiedztwa pomagala zawsze przy gosciach. Patrzylem i kombinowalem - od niej by pewno tyle samo bylo, jakby ja chcial kto wydoic. Wetknalem dziob w wiadro i ciagnalem cieple, pachnace mleko. Nad skrajem wiadra widzialem "wdzieki" pani Zosi, jak sie przewalaly z boku na bok. Kaziuk i Antoni tez widzieli, na codzien, ale - gdziezby tam ! Oba chlopy trzymaly fason i nie smialy.

Odpialem Cygana z lancucha i poszlismy obejsc cale domostwo. Cygan byl brat-lata, nigdy mnie nie opuscil, zawsze wierna morda dyszala mi w dlon, kiedy szlismy, zawsze byl pod reka. Tylko cholernik sznurowki mi rozwiazywal. Co go ciagnelo do tych sznurowadel nie wiem, za kazdym razem skubnal. Obeszlismy stajnie, obore, kurniki, podworzec ze studnia i korytem, ogrodzony grubo ciosanym plotem i  zaczepilismy o kawalek lasu. Wysokie sosny nie puszczaly jeszcze porannych przeblyskow slonca, las stal ciemny i tajemniczy. Na skraju, zgodnie postanowilismy sie odlac, ja na swoje, on na swoje - nie po moich butach !    

Zawrocilismy. Latem, to byly lany zlote, gdzie sie probowalo ziarno czy juz doszlo, wiosna chodzilo sie za plugiem, jesienia za kosiarka a teraz, przy zimie, biel i biel po horyzont. Biel, pod wieczor podbarwiona fioletowo i rozowo.  Teraz, wczesnym rankiem, strzelajaca w oczy iskrami slonecznych promieni, zza ktorych wygladaly czerwone liscie buczyny, biala brzoza przy mostku, a czyjes trzewiki harcowaly w powietrzu do gory nogama. Oczy przymruzyc, lepiej zogniskowac i - obok meskich trzewikow ujrzalem damska noge, pelna i ksztaltna, w podrygach zwawych, jak "mleczarnia" pani Zosi przy dyngusie.
-Ty widzisz co ja widze ? - Zapytalem Cygana. Cygan przylozyl sobie lape do ucha, zaczal weszyc i rozdziawil szczesliwy pysk w zachwycie. Skoczyl do przodu i mnie pociagnal. W oczach mi sie mienilo od tych iskier na sniegu, biegu po zaspach i kretynskiego porykiwania piesa. Dopadlismy wreszcie do san z konmi. Konie ogladaly sie zdziwione na swoj bagaz, ktory lezal w korycie strumienia, do gory plozami. Nadbiegali Kaziuka z Antonim, ciezko dyszac, w glebokom sniegu, i miotajac wszystkie joby, sukinsyny i "chaljery" jakich sie przy nich do woli nasluchalem. A teraz moglem jeszcze wiecej posluchac, kiedy pan doktor Biwer obzywal sie najgorszymi z wlasna malzonka.
-Zachcialosie babie powozic ! Bo ona umie ! Wszystko umie ! Wszystko wie lepiej ! Tak i wpierdzielilasie w  te jame !
Malzonka piszczala i wierzgala bez przystanku noga, ktora jej wystawala z san. Zanotowalem, ze musiala jej ta konczyna marznac, bo ponczocha konczyla sie na pol uda, a dalej udko rozlozyste i gole, a potem jakies chaszcze o ktorych i wiedziec nie chce. Pan doktor Biwer wylazl, bo Kazmirz z Antonim juz odsuneli sanie i wyciagal malzonke.
Uslyszelismy szybki galop i nadlecial tato z Sedzia i jego synami. Pozbieralo sie cale towarzystwo, przywitalo i zgodnie ruszylismy do domu.

Kto nie wie ile traci bez Wilenskiej kuchni, nie wart i slowa. Stol byl ogromny i okazaly. Przez otwarte podwoje do salonu, wlewal sie blask choinki, ze wszystkimi kolorami bombek, wycinanek, wstag i wielobarwnych lancuchow. Stol lezal nizej, bialy, jak pole, a na nim - wszystko ! Dzis - goscie ! Dan nie wylicze, nie podolam.

Zaskoczyl mnie rudy leb na miejscu z pustym nakryciem, ktore stalo od Wigilii. Wielkie chlopisko, w ojca koszuli, zarlo ze smakiem. Zerwal sie, zlapal mnie pod zebra, podniosl wysoko i rozesmial sie:
-Franek ! Wyrosles chlopie !
Zebra zabolaly, ale cos bylo w tym rudzielcu.....Cos znajomego. Co tu sie dzieje ?
Biwer z zona sciagali kapoty, otrzepywali sie ze sniegu, Pani Anna z mamuska zakrecily sie przy nowych talerzach, nikt nie mial czasu mi tlomaczyc.
-Wiesiu, to juz na zawsze ?
-Jak Bog da, na zawsze, panie doktorze.
Przelamali sie oplatkiem, tato im nalal, wypili i Rudy spytal:
-A Kaziuki, Antosiuki ?
-A jakze, zdrowi, cali, juz ida !
-W imie ojca i syna....- rozleglo sie spod drzwi, Kaziuk stal z otwarta geba a Antoni przy nim. Obaj patrzyli, przecierali oczy, a potem wycierali....
Matka i pani Anna a to podlozyly cos Rudemu na talerz, a to poskrobaly go po kudlach a chusteczki trzymaly przy oczach. Rudzielec zarl z apetytem, nie odmawial.

Tato wzial mnie do sypialni na powazna rozmowe. Po dwoch slowach wszystko wiedzialem, wszystko kojarzylem. Nie jeden wieczor o tym sluchalem. Moim ojcem chrzestnym byl plk Lekawski. W domu mial baze  akowcow. Niemcy zrobili nalot. Zaladowali pulkownika i dwoch synow na ciezarowke i powiezli szosa na Pustelnik. Po drodze, mlodszy syn, Kazimierz, rzucil sie na zoldakow, zakotlowalo sie. Wiesiek nawial a plk Lekawskiego, z synem Kazimierzem, Gestapo rozwalilo przy szosie. Latem jedziemy czasem w to miejsce posadzic kwiaty. A Wiesiek znikl. Potem okazalo sie, ze Wieska zgarnela bezpieka, bo jak ruskie przyszli,to go zlapli z bronia. Pisal do nas a matka i Bialoskorscy posylali mu paczki. Teraz go wypuscili i przyszedl w nocy piechota od stacji w Rembertowie. Kaziuk i Antoni sluchali zawsze wieczornych rozmow i wszystko wiedzieli. Teraz poszli do siebie pomodlic sie i podziekowac Opatrznosci za Wieska. Przy okazji, kazdy sobie raz jeszcze wlasny zyciorys powtorzyl..

Po nas do sypialni wladowali sie Biwer z Wieskiem, zeby Rudego przebadac na wszystko. Zaraz po Swietach mial sie zglosic do szpitala na Solcu, na badania. Pozniej pracowal w sklepie jubilerskim z synem sedziego.    

O zamiataniu Kameralnej po wojnie Wieska z Mirkiem o moja siostre , moze innym razem. Te Swieta zapamietaly sie kolorami zimy, przyjaznymi mordami piesow i Wieskiem - rudzielcem, co mnie podnosil do sufitu. Szczesliwi ci, ktorym Pan Bog dal na cale zycie ludzkie serca, zeby zawsze mieli je blisko.
                             

Saturday, December 24, 2011

A Proboszcz sie ubzdryngolil.....

Śnieg na Powiślu tajał, chlapa. Śnieg na Dworcu Wileńskim skrzypiał. Końskie gówno i smażalnia placków - zapowiedź egzotyki.
-Przez Rembertów byłoby bliżej.,.
-A potem przez ten Poligon?
Matka zapychała mi szalik pod szyję, ojciec świecił czerwonymi uszami spod kapelusza. Wysztyfirowani oboje, jak do kościoła. Z ciężkim grzmotem pociąg wwalił się na stację w Zielonce, dyszał teraz i puszczał kłęby białej pary, z której wychynął Kaziuka Krzywicki:
-Dzień Dobry! Bóg się rodzi! Tak my już z Antonim czekamy i czekamy od rana. Pewnie nie przyjadą...
-A list doszedł?
-A jakżeby! Ale mieli być o ósmej, ale te pociągi tak się zaczeli zimą spóźniać, że mówię: Tosiek, do południa przyjdzie się poczekać....
-A Antoni gdzie ?
-Z koniami się został, żeby pod taksówkę nie wleźli....
Przed stacją, Antoni  zadał koniom obroku, siedział bokiem na saniach i sztachał się PallMall'em, co to pewno u pana Jana z kanapy wyciągnął.

PallMall leżały schowane w kanapie, jak u nas. Ja podwędzałem dla kolesiów na Kościuszkowskim, a te dwa parobki popalali kiedy Sędzia nie widział. Sędzia, Jan Białoskórski, ściągnął do Warszawy z Nieszawy i za Wileńszczyzną nie tęsknił. Jeden syn otworzył sklep z brylantami, drugi - z futrami, głodu nie mieli, a i staremu ojcu trzymali ten folwark pod Rembertowem. A stary Sędzia gospodarzył na paru hektarach sadu i żyta, kawałek lasu miał na chrust z drewnem i hołubił tych dwu rzezimieszków, co ich był z Nieszawy wytaszczył. Kaziuka Krzywicki i Antoni Sienkiewicz, obaj byli na fałszywych papierach, czego nikt nie miał nawet prawa się domyślać. Po latach ojciec mi powiedział, że ci obaj akowcy natłukli sekretarzy i ruskich oficerów więcej niż much i obaj mieli KS w Polsce. U pana Jana za parobków byli. Wieczorami brali sobie samogonu na swój ganeczek (oddzielne wejście), pili, tańczyli kozaka i śpiewali do rana. Pod Nieszawą każdy zostawił żonę i rodziców, i "na śmierć" wszystko zapomniał. Ojciec z Sędzią wypisali im dwa życiorysy, których ci dwaj przedwojenni ułani wyuczyli się na pamięć. Przyschło.
 
-Patrzaj no, Franiu, te cztery już na twój widok dostali małpiego rozumu!
-Niech pan Antoś już szybciej wykręci pod gankiem, to polecę się witać!
-Kaziuka, przytrzym tego nowego, bo kawalerowi łeb urwie! Jeszcze nie zwyczajny. Wykręcam, wykręcam, kawalerze, ale powolutku, bo się taki bardak robi, że zwariować! Te cztery rwą łancuchy, jazgot, pani Sędzina już na kryleczku szlocha, pan Sędzia na nią wrzeszczy, Kaziek mi się pod sanie zesunął, a pan profesor za łeb kawalera trzyma, żeby się na psy nie rzucił!
-Franek, do nogi!
Głupie psy zrozumiały i przysiadły, a ja też. Obciągnąłem paltocik, mamuśce pomogłem z sań na schodki i - do kuchni! Tam - pełen talerz dla psów i biegiem z powrotem, karmić.
-Cezar, kochany, masz tu szyneczki!
-Orzełek, sieroto, na rogu cię przywiązali? Masz tu kaszanki!
-Lejba, ty łajzo leniwa, masz tu baleronik!
-Rudy, masz cholero, zeżryj z talerzem!
Każdego piesa mieli przywiązanego na jednym rogu domu, a jeszcze oba parobki mieli po karabinie pod siennikiem. Psy złe, zębate, obcego nie podpuszczały. A czuja miały że ho ho!

Światła u Białoskórskich nie było, lampy naftowe i świece, a pachniało! Pachniało Świętami. Pani Anna trzymała całą rodzinę krótko i post był od rana, jak się patrzy. Ani, ani. Panowie szlachta kończyli golenie i poranne ablucje. Pani Anna i mamuśka, obie ze łbem zakręconym na papiloty, wąchały pachnidła i pieprzyły głupoty, kto gdzie kogo, przed wojną i dlaczego. W przerwach zdobiły choinkę. Od szóstej ojciec wychodził na ganek, wracał, pytali - już? Nie, mówił. Przygotowania trwały dalej.

Wreszcie, ojciec wraca z ganku i mówi - już! Znaczy Gwiazda Betlejemska świeci. Mamuśki otwieraja nam dźwierza do salonu, a tam - morze ognia! Płonie ta choina na wszystkie kolory! I biało, i zielono, i czerwono, i migająco - mrużyliśmy oczy od tych świeczek. Każda świeczka w blaszanej lufce z podstawką, na łapce zaciśniętej na gałązce. Był cały kunszt zakładania świeczek, żeby podpalenia nie było. Ten zapach wigilijnych świeczek został na całe życie. Mamuśka była na warcie, a tata stał gotów z wiaderkiem,  jako Pierwszy Sikawkowy. Na wszelki wypadek.

Wchodzili po kolei i zasiadali. Ojciec z Panem Janem, dwaj synowie Sędziego -  Karol i Stanisław, obaj Kresowiacy -  Pan Antoni Sienkiewicz i Pan Kazimierz Krzywicki, Pani Anna z moją Mamuśką, a na koniec - ja i cztery piesy. Pani Anna, jako Gospodyni, obchodziła salon z opłatkiem na talerzu. Zaczynała od Pana Jana, potem - moja mamuśka, potem synkowie dwaj, potem Kresowiacy, potem ja z piesami. Każdy brał kawałek, drugi odłamywal od sąsiada, trzecim dzielił się z pozostałymi. Życzenia były po cichu, do ucha, tylko łzy kapały na opłatek...

Jak się już wysiapali, wysmarkali, wywnętrzyli jedno drugiemu, pani Anna zasiadała do fortepianu, mamuśka zajmowała miejsce wokalistki i zaczynały: Bóg się rodzi! Tu - mocnym chórem wchodzili Panowie: Moc truchleje! Stary polonez był jak szampan. Znowu z oczu pociekło i ręce zadrżały. W ciszy zasiadali. Tylko Ojciec i Pan Jan wychodzili do stajni. Szli do koni, krów i drobiu, żeby Dobrą Nowinę przekazać. A jak mi Tato tlumaczyl, zwierzaki w Noc Wigilijną mówią, wystarczy im ucho do pyska przyłożyć.

Potem talerze, szklanki i kieliszki szły w ruch między półmiskami, siano szeleściło pod obrusem, znikał śledzik, karpik, szczupak, lin, pierogi z kapustą, kluski z makiem, mak z miodem i reszta postnych. Później - prezenty, łakocie i kolędy. Na Pasterkę, że do kościoła było daleko, Kaziuk i Antoni, pierwszego roku, przywieźli proboszcza do folwarku aliści ten się tak ubzdryngolił, że nazajutrz na poranne nabożeństwo nie zdążył. A nasz folwark został obezwany czerwoną oberżą i siedliskiem diabła. Hektolitrów soku z kapusty i ogórków, które Wielebnemu wlewano na otrzeźwienie nie warto wspominać, bo nam śnieżną, puszystą i cichą oprawę Wigilii zmarnują.

Po Wigilii, siedziało się u Białoskórskich aż do Trzech Króli. Kiedy wracaliśmy, sypało mocno i na Wileńskim, i na Powiślu. A my, z ojcem, szykowaliśmy się już na pola, pierwszego skowronka usłyszeć.

12-11-2009


.

Friday, December 16, 2011

Trzynastego !

Lby posypane popiolem, pienia zalosne, stawy trzeszcza - tak rece zalamuja.... Trzynastego...

http://www.youtube.com/watch?v=r9AuqtYSSWE

Wszystko zdarzyc sie moze...Trzynastego, swiat w rozowym kolorze....
Kasia Sobczykowna w 1967 roku.

Obok, Alibabki robily dwuznaczne propozycje...

http://www.youtube.com/watch?v=Sr67ilZGfxU

Wszyscy uczeni byli tangiem oburzeni ! A teraz uczeni maja Dode. Bo jej sie "bzykac chcialo !"....

Nad ta chlastra wesolkow, roztanczonych i bezroskich unosila sie Lazuka (kto sie nie usmiechnie, dostanie w leb !):

http://www.youtube.com/watch?v=uhyX8Xa1Qg8

Juz wtedy Genialy Bodzio szukal partnera w Bilgoraju (Lublin tyz moze byc - blisko !). Jaki to byl duet z Piotrem Szczepanikiem !

http://www.youtube.com/watch?v=QdUlwGCbsQk !

A teraz mu  sie ostala Szczypinska.....W Sejmie.

Palikot do roli sejmowego Blazna dorosl dopiero teraz. Zachwycajace, jak ten chlopak z Bilgoraja wodzi za nos senatorow, ministrow, nawet premiera i prezydenta. Wchodzi do Sejmu, rozglada sie: Krzyzyk ! Raz, go za leb, nie podoba mnie sie ! I Caly Sejm, wszystkie posly i senatory debatuja, jak panu Januszkowi dogodzic ! W siodmych potach uzgodnili, ze krzyzyk moze zostac. Alisci nasz Palikocio mial juz nastepna rewelacje. Bedzie nie Polska, nie panstwo, nie Ojczyzna. bedzie Federacja ! Teraz lamia mozgi nad tym jak kraj sfederascic. Dobral sobie pomagierow, pozbierancow i nieposkladancow, zalozyl Partie i do  Rucha Palikota werbuje. Jego partyjny towarzysz rozchichotal juz Sejm przed paru dniami a teraz: koci koci lapci, pojedziem do babci...... albo - Pan Kocibrzycki !

http://www.youtube.com/watch?v=yd0MnfqkoCs

Ze nie wspomnimy rozkopanego Wala Miedzeszynskiego...

Czerpie z pieknej biedronkowej tradycji:

http://www.youtube.com/watch?v=sWdLnWaAhNA

Ma swojego "bierdoneczka", ktory jak nie w Sejme, to w Rzadzie sie przyda. Ministra Spraw Zagranicznych wymieni sie na Biedroneczke, juz zapowiedzial, ze sie wybiera....Rozczulajacy bylby pan posel Biedron w tej piosneczce: delikatny, rozedrgany, wygiety wdziecznie w talii, a oczkami przewraca,  jak nie przymierzajac sama Kasia Sobczyk ! I ten "kapelusz w kropeczki.."..I "blekitne oczka Marysi...".

Ilez to doskonalosci przyniosl nam ten Trzynasty ! I Prezio noca, na pochodzie, i koczownicy pod willa Generala, Solidarnosc ! Niepodleglosc ! Sikorski do Moskwy ! Suwerennosc ! Ale bylo...

I wszyscy zapmnieli, ze Trzynastego juz swietowano. Przed laty. Znacznie weselej, Choc z pustym brzuchem. NIe mozna miec wszystkiego - albo, albo.

Wednesday, December 7, 2011

Saturday, December 3, 2011

Komentarze na blogu En passant

Wszystkie komentarze sa w oryginalnej formie.
Data komentarza to link do strony na blogu En passant w gazecie Polityka.

2011, Grudzien


Kleofas
3 grudnia o godz. 17:44
mag 12.02 23.24
Ladnie czasem piszesz i sensownie. Skoro masz taka filmoteke i fonoteke, sprobuj zrobic na pismie wybrany fragment. Chcialbym, zeby mi to „oko zbielalo”, ale od puenty, od tresci, jak ja podasz. Sam zbior tytulow nie swiadczy o jakosci, czesto o snobizmie.

Kleofas
3 grudnia o godz. 23:54
mag 12.03 18.53
Wyrozniam Cie, bo umiesz zartowac. Bardzo taktownie, zbyt taktownie. Model, o ktorym rzecz, odgrazal sie, ze „pojdzie do Jurka” ktorego rzekomo znal (J.B. Polityka), ze skarga, ze doniesie i „pusci mnie z torbami”, obrzucil epitetami itp. Wszystko w obronie „zdziry”, Madonny. Od tego czasu omijam. Ani jezyk, ani myslenie nie sa warte uwagi.

Kleofas
7 grudnia o godz. 19:34
Felieton „Kret” jest zwyczajnie okrutny. Pospolstwo, ktore to czyta wie dobrze, ze nasz Kret nie ma ani szans, ani nadziei. Los go skazal i tak on trwa. Konstruktywnie byloby adresowac przekaz do tych 30% popierajacych krecie rycie, ale – to tez byloby okrutne. Jakie szanse, jakie nadzieje maja oni ?
Najbardziej zal gluptasow, jak Hofman, Blaszczak, Poreba. Na jak dlugo licza przetrwanie tych 30% , ich „korytka” ? Kra, na ktorej jeszcze plyna, topi sie w cieplym pradzie.
Zostana „rewolucjonisci”, ekstremiasci, anarchisci, kak w wielu krajach juz bywalo.
Jesli kryzys nie zaostrzy, ewolucja bedzie toczyc sie utarta droga. A „tymczasowki” – rozlamy, odlamy, roszady – nie sa warte uwagi.
W Polsce, z jej uwarunkowaniami, jest to wyscig do pieniedzy. Partia, Sejm, Unia moga dac pozyc, dzwignac sie tym, ktorzy nie maja rak do roboty, tylko jezor do gadania. Oni tez musza zyc.
A jakie uwarunkowanie i proces musialby miec „Kret”, gdyby to byl podpis ?

Kleofas
9 grudnia o godz. 13:40
Jasny Gwint 10.29
http://kleofas.blogspot.com/
Od trzech lat.

Kleofas
13 grudnia o godz. 17:38
Nemerowi w sukurs do starego tanga:
-Och zesz ty szantrapo niedomyta, ty gnido w DDT moczona, ty zarazo rozancowa, ty mie bedziesz o mojem wlasnem chlopie pouczac ?!
Pani Rozalia Ogorek wystapila sie w obronie malzonka, ktoren w kacie cicho siedzial i w chusteczkie siapal, a wazne sprawy tego swiata zostawil kierownictwu. Jego kierowniczka do spraw pieleszy domowych przelozyla siate z pomaranczamy z jedny renki do drugiej i to wolno reko wyraznie zamiarowala odwaznik z lady zgarnac i lomot nieludzki blondynie spuscic, co wlasnie uregulowala i zamierzala sklep opuszczac, ale na „do widzenia” nie omieszkala o panu Ogorku sie wyrazic.
- Pani Rozalia lepiej by swojego schabowemy karmila anizeli mu te pomaranczki i inne kapuste wtykac, bo chlop jak sie nie nazre, to ani na fabryce, ani na swojej slubnej sie nie wyrobi….
Zdazyla zauwazyc opuszczajac WSS przy Krolikowej 11, tyz po zakupach, jak pani Ogorkowa. Nie pisane jednakowoz jej bylo prog przestapic, wieczna ondulacja ja apiac zawrocila , a wczepila sie w te koafiure pani Rozalia Ogorek. Raban sie zrobil na cztery fajery – pol kolejki obstawalo za malzenstwem Ogorkow a pol – za blondyna.
Przyjechala melicja i posterunkowy metodycznie wzial sie do inwentaryzacji zajscia.
-Pomaranczow ile szanowna obywatelka nabyla ?
Rozpoczal przesluchanie. Przesluchiwal ich jeszcze na okolicznosc wagi odwaznika, gdzie i za ile blondyna sprawila se te uszkodzona ondulacje i zanim skonczyl, kolejka sie rozeszla a sklep trza bylo zamykac. Obie damy wyszli na ulice, ogarneli sie po wzmiankowanych rekoczynach, podmalowali i staneli zgodnie pod latarnia, zeby swoje malzenskie pozycie podsumowac.
-Ja go bronie, ja, ja ?
Zarzekala sie pani Ogorek.
-Toz to popapraniec bez czci i sumienia, co kazdego wieczora udaje ze spi, poki mu cos z delikatesow pod dziob nie podstawie….
-Mie pani idziesz mowic ?
Wychrypiala blondyna.
-Pani se nawet nie przedstawiasz, co mie ten moj w Wielkie Sobote wykrecil ! Znik w czwartek rano, zadzwonil wieczorem, ze na delegacje go wysylaja a juz w piatek od szostej rano stal na biurze przepustek i prosil sie u chlopakow dwie dychy pozyczyc, bo ma cykorie do domu wracac. Jedno co mie, malzonce, z delegacji przywiozl, to smierdzacy kurczak, jeszcze w czwartek nabyty, ktoren w rece mu wisial za lape, koszula do prania i wezwanie na 1265 zlotych za koszt polamanych mebli w restauracji Poziomka na Zabkowskiej.
Przescigali sie obie w zalach nad swojemy chlopamy, wyciagli szminki, pudry i lusterka, zeby sie doprowadzic, az tu – niebieska Nyska staje, dwa mundurowe wyskakuja i:
-Jazda, obie do wozu, tylko bez gadania !
Na obyczajowkie jech odwiezli, protokol spisali, ze w nocy pindrzyli sie pod latarnia na Karolkowej a wczesniej pobili sie w WSS – proceder niewatpliwy. Ale – niekaralny. Za zasmiecanie ulicy skorkamy pomarancza mandaty wypisali i zamkli obie damy do rana.
Pan Ogorek, po nieprzespanej nocy, zwolnienie wzial i malzonki poszukiwal. W komisariacie na Wilczej spotkal sie z mezem blondyny, niejakiem Teofilem Pajaczkowskiem, ktoren tyz po odbior prawowitej malzonki sie zglosil. Pozniej, obaj panowie, statecznem krokiem udali sie do domow a za niemi, we lzach nieposkromnionych, podciagajac porwane nylony i ratujac wlasne reputacje mowom – trawom, wlekli sie polowice.
Nastepnego dnia, obie pary grzechi se odpuscili, a ze byla sobota, zamiast do kina zdecydowali sie isc na nieszpory, zeby z rachunkiem sumienia wyjsc na glanc. Lysy Jasiu podgrywal „U drzwi Twoich…”, dewotki spiewali a na chorze, za Jasiem, stala organistowa z walkiem w torbie zakupowej, zeby mu sie znowu droga, z kosciola do domu, komitet i bugi wugi nie pomieszali. W trzeciej lawce, pod filarkiem, siedzial Lolek ze swojom krolewnom; proboszcz udawal ze modlitewnik czyta. ale w rzeczy samej kompinowal jak z Lolka szmal wyciagnac za te nie odbyte procedure. A szmal byl juz juz, bo Lolek ze stolowki zakladowej, od tech klopsow, ja wytaszczyl i do Krokodyla, na Starowkie, za artystkie wokalystkie zatrudnil.
-Wzgledem artystki i wokalystki nie wiem, ale mam co zem chcial: blondyna przy kosci, z niebieskiemi oczami i zadartem nosem – wszystko moje ! A ze glos ma nie mniejszy niz oddychanie – tylko plus !
Zeby sobote po nieszporach z fasonem zakonczyc, udalim sie wszystkie do Krokodyla, krolewne – teraz juz Pania Cecylie Jarzabek – obstawiac i bezpiecznie do domu odstawic. Pare razy pol lytra peklo, owszem nie powiem, ale bawilim sie kulturalnie i nad ranem – do domu.
Derozki nie bralim, zeby noca na Warszawe popatrzec. I Poniatoszczak stal jak nalezy, i Slasko – Dabroski sie swiecil, i po gruzach juz nie bylo sladu. A pod Sereno, pani Cecylia – na bis – odspiewala swoj szlagier z Krokodyla: 



Kleofas
14 grudnia o godz. 17:46
Panie Faliczu, Moj Ulubiony !
Wspolczuje ciaglego „wykrecania kota ogonem” dla zdobycia poklasku gawiedzi. A przecie to dla Pana takie wazne ! „Jakby sie towarzycho glosno nie smialo z Kaczynskiego to ma on w dalszym ciagu wielokrotnie wieksze poparcie niz dystyngowana i postepowa polska „lewica”!”
Dalej, nabiera Pan smaku na Passenta:
„Panie Danielu mam nadzieje, ze zajmie sie Pan rowniez swoja formacja polityczna (bez urazy i sarkazmu) – przeciez jeszcze calkiem niedawno byl Pan ambasadorem z szeregu ludzi zwiazanych z te wlasnie lewica !
Ambasadorowanie to zawsze bylo i jest w Polsce pozycja uwarunkowana powiazaniami politycznymi (a moze nie?)”
Pan Redaktor wielkrotnie tlomaczyl, ze w ambasadory poszedl tylko jeden raz. Zeby ulzyc sobie i rodzinie w czasach, kiedy nie mial sil pchac sie w kolejke, albo gdzie indziej, z powodow ideologicznych. A powiazania, jak sam tlomaczy, zmienial czesto – zaleznie od wiatru i miejsca siedzenia. Po prostu – zeby przezyc.Wygodnie i bez zmarszczek. Uwazam za wysoce nieprzyzwoite nagabywanie Go o to by troszczyl sie „o tych najslabszych ekonomicznie”. Podobnie, za wysoce nieprzyzwoite uwazam „zagladanie komus do kieszeni” albo do rodowodu, albo obyczajow. Nie przystoi.
A ambasadorowanie, od Czukczow do Aborygenow, jest zawsze uwarunkowanie powiazaniami politycznymi i nie ma tu co Polsce przyganiac. Wazne jest organiczne i niczym nie ograniczone przywiazanie do reprezentowanego kraju.

Kleofas
19 grudnia o godz. 11:07
Prezydenta Havla zal, zaiste. Runela lawina superlatyw i slodkich wspominkow. Bo stal nieco z boku i przygladal sie raczej niz wojowal. Czyta sie same dusery i to od Polakow. Czy ci sami tak milo wspominaja swoich herosow ? Jak pamiecia siegnac, na kazdym wieszaja psy. Moze dlatego, ze stal nieco z boku ?
Odnosi sie wrazenie, ze obecna polska obsada jest idealna. Tusk i Sikorski „boksuja” a Prezydent raczej jest z rezerwa. Bardzo madra koncepcja sprawowania tego urzedu.
Sikorski przeniosl, przez swoje koneksje, nieco amerykanizmu do polskiej polityki. Demokracja jest wszechwladna i jeden przypomina o tym drugiemu na kazdym kroku, az mdli. Z Rosja zachowuja stosunki poprawne alisci nie pozbawione „pieprzu smolenskiego”, co wychodzi na dobre i jednym i drugim. Do Niemcow wyzbyli sie nienawisci, zarabiaja razem i toleruja wzajemnie. Wybryki pani Steinbach czy pana Kaczynskiego dodaja tylko „zdrowego pieprzu”, tak na Wschodzie jak i na Zachodzie Jak w seksie:dobry stosunek zabiera tylko 5-6 sekund a reszta to to glupie p…….e.
Premier Tusk pieknie mowi, przyciaga ludzi, decyzje ma raczej sensowne, masy go lubia i wygral nowe cztery lata.
Obaj, Tusk i Sikorski przeszli solidna szkole politycznych manier. Sikorski w Oksfordzie i w Fundacji Rockefellera a Tusk nauczyl sie od Sikorskiego. Bo chcial sie uczyc.
Nie ma co czarowac sie analizami. Prezydenta i Premiera wybieraja masy, „na niuch”. Za skladne mowienie, za proste argumenty nie do obalenia, za prezencje, charyzme. Premier jest do roboty a Prezydent do „prezydiowania”. I Prezydent nie musi sie „wychylac”; jak usiadzie przed gosciem to usiadzie, jak strzeli glupim dowcipem to strzeli, jak polamie jezyk ojczysty to polamie – nikt go nie sadzi. Jest jak Krolowa: puszcza baka przy stole, pierwszy ambasador przeprasza a kolejny oswiadcza, ze „sleduiushchii raz beriot na sebia posolstwo sowietskowo sojuza”….Prezydent jest bo ma byc. Nianaruszalny. Nawet Pierwsza Dama moze sie wysmarkac na schodach Watykanu. Taka role przyjal genialny Komorowski i przy pomocy madrej Malzonki kontynuuje.
Premier bierze na siebie parlament i klopoty wewnatrz kraju. Jest w scislym teamie z ministrem spraw zagranicznych. Cala trojka jest zwiazana na zawsze, lojalna wobec siebie i w wyniku – nienaruszalna.
Jeszcze przed wyborami prorokowalem, ze ten sklad bedzie zyl dlugo i szczesliwie.
Plywaja zgodnie po bagnie politykierow i publicystow. Razem omijaja rafy i kolysza sie na fali. To wymaga od calej Trojki wiedzy, wzajemnej lojalnosci i ciezkiej pracy.
Narod winien Bogu dziekowac, poza blogiem Passenta, ze ma taki Trumwirat i w szczesciu ssac Unie. Pierwszy raz sie zdarzylo. To cieszy i daje nadzieje.
Tak zyl sw.pamieci Prezydent Havel. I takim, Bog by dal, chcialby pamietac kazdego ze swych prezydentow ten narod.

Kleofas
19 grudnia o godz. 18:37
Mag 12.54
Nieslychane ! Takie wydarzenie, ze poszlo obok smierci kilku osob. Czy komus jeszcze cos wyroslo ? Mnie codziennie tez wyrasta. Szczecina. Mam sie pochwalic ? Ta cholerna trawa ma to o siebie, ze rosnie, co zrobic ? Wybuchnie pewno goracy grudzien na Blogu: co komu i gdzie wyroslo…A wnuki ? Zagraj im te piosneczke, moze Cie nie pobija…


Dziadzio albo sie zaslini…. Albo „zejdzie”, jak piszesz.

Kleofas
20 grudnia o godz. 14:56
Badzcie laskawi, powiedzcie czy intonacja i artykulacja w glosie tych osob jest dla Was charakterystyczna czy nie:
1.Hanna Gronkiewicz-Waltz
2.Andrzej Halicki
3.Adam Szejnfeld
4.Stefan Niesiolowski
5.Aleksander Kwasniewski
6.Elzbieta Jakubiak
7.Monika Olejnik
Wspomoglibyscie mnie w pracach studialnych i maniakalnych… Serdecznie pozdrawiam.Kleofas.

Kleofas
21 grudnia o godz. 23:53
Dawnych wspomnien czar….Bylo. Teraz nawet na YouTube nie mozna znalezc. Bar(mleczny tudziez) byl alternatywa smierdzacej knajpy. Jeden przy Kruczej (obok Hozej), drugi na Marszalkowskiej (obok Wilczej), trzeci Zamkowy – obok kolumny Zygmunta. Wyskakiwalo sie z pracy, gaz do oporu i skuter ladowal na chodniku przy Barze. W stricte mlecznym byly ruskie, leniwe i mielony z groszkiem. Na Placu Zamkowym kolduny w rosole, we Flisie – flaki. Piec minut i czlowiek podzarl. Bez przychlanego Pana Wladzia z rachuneczkiem, bez odoru wody i odpadow z kuchni. Szybko i smacznie. Byli zebracy co dojadali zostawione resztki. Kurwow nie bylo.
Szybki slalom po sliskiej podlodze z talerzem w kazdej rece, stolik z wysokimi stolkami. nawolywania kucharek z kuchni. Polowa siedemdziesiatych dawala poczucie swobody i wyboru. Pierwsze wypady na Zachod morzyly glodem. Ratowala kielbaska w walizce. Ciagle liczenie ile zostanie z diet jesli kupie jinsy…..Mc Donalds jawil sie kosztownie, dobra byla mechana z fasolowa i kawalem kielbachy. Albo hinduska na trzy stoliki – wszystko kari. Pierwsza puszka Coca Cola wybuchala w rekach na Regent Street, kawa miala astronomiczna cene na Broadway, raj byl w Paisienne, gdzie dawali puszysta buleczke z burro i prosiutto, kawe gratis i stolik przy oknie na rzymska ulice. Swojsko traktowala Moskwa, bo za 15 rubli diety mozna bylo jeszcze panienke na obiad zaprosic. A w mrozny poranek – zakusocznaia, lufa Ararat i sosiski s kapustoi.
Ciagnelo na Zachod ale Moskwa dawala pozyc. Polski delegat liczyl i liczyl – tanio zezrec i cos kupic do kraju. Kto myslal o zadaniach wypisanych w Delegacji ?! Wyjazd to byla premia za dobre sprawowanie i bywanie na zebraniach. Petak zaczynal od Bulgarii i Rosji, wspinal sie po Jugoslawii i Grecji, doswiadczenia nabieral w Wiedniu a do „jaskini lwa” – New York wypuszczali go jak sie juz na demoludach zaprawil.
Czasem do delegata doklejali Dyrektora. Ten lubil pospac na rozmowach (i tak nie rozumial), wieczorem – ” panie Kociukwicki idziem sie gdzies odmulic”, „Patrz pan, panie Kociukwicki – calkiem dobry grzebien ! Ze na ulicy ? Umyje sie i bedzie jak znalazl !” Dyrektorowal w Filmie, teraz dowodzil w Metalexporcie, przetarl sie w Animex, a jego protekcja dawala Wyjazdy. W Warszawie mial zone, co zawsze prosila, zeby ja na skuterze gdzies……. podrzucic. Najlepiej do Mlecznego Baru, bo tam nikt nie chodzi….
Najlepszy byl na Mariensztacie. Cicho, pusto, zdala od Towarzyszy, a dawali bardzo dobre leniwe ze smietana i cukrem. I tak sie trzeba bylo przetelepac po tych cukrowanych leniwych poki Dobry Bog nie zeslal okazji – wyjazd „na Placowkie” !
Po powrocie, albo i nie, rozwod z barem mlecznym byl zaklepany i ostateczny. Wspomina sie te bary mleczne z nostalgia, bo wszystkie zostali sie w Warszawie. Tu – nie uswiadczysz. Burgery, pizza i hot dogi to nie to. Inne miecho, inna klientela. I status inny. Chyba, ze w przelocie, na wystawie, na konferencji, na spacerze A sera i mlecznej zupy, gorzej – flakow (!), ze swiczka szukac.
Jak by na You Tube mieli „Dawnych wspomnien czar” to bym sie pocieszyl, a tak – mieta i poruta…
Kleofas
22 grudnia o godz. 1:11
Hallo !
Bardzo prosze, jak kto umie, o reakcje na moja pokorna prosbe z 14.56 20 grudnia. Bede wdzieczny za pomoc. Kleofas

Kleofas
22 grudnia o godz. 4:41
Hello !
Bardzo prosze, jak kto umie, o reakcje na moja pokorna prosbe z 14.58 z 20 grudnia. Bede wdzieczny za pomoc. Kleofas.

Kleofas
22 grudnia o godz. 13:33
Glos Ludu 11.16
Dzis rano sluchalem Millera u Olejnik i wlasnie myslalem o tym co piszesz. Rzeczywiscie, mowi bardzo poprawnie a intonacja podkresla frazy. Ma cien warszawskiego akcentu, co mnie szczegolnie ujmuje.
Halicki i Kwasniewski mowia czysta polszczyzna a mysli sa wybornie uporzadkowane. Szejnfeld to moja sympatia, pozorna niedbalosc podkresla czysty warszawski akcent, podobnie jak u pani Gronkiewicz-Waltz. Przede wszystkim nie robi tego co n.p.pani Kopacz – nie akcentuje (wymawia) „ę” na koncu wyrazu. O „ę” ulega naturalnej redukcji i wlasnie ta redukcja jest poprawna. Do cholery mnie doprowadzaja paniusie akcentujace „proszĘ”, „idĘ” itd. Tylne, gardlowe „r” (Gronkiewicz-Waltz) jest cecha wrodzona (rowniez. Gowin) ale nie bledem.
Jakubiak, piszesz – nie rzucila Ci sie w uszy – ale ujmuje bardzo elementarna poprawnoscia w konstrukcji zdan. Fool proof – nawet baran ja zrozumie.
Nie odmienianie obcych imion i nazwisk konczacych sie samogloska jest chyba do wyboru, przez kazdego. Ja, na przyklad nie odmieniam, bo chce zachowac constance, kiedy sie interpretuje. Takze i specjalisci daja tu swobode wyboru.
Dykcji kiedys uczono (Rudzki, Sempolinski, Bardini) dla przyszlych pokolen. Nie wszyscy odeszli: masz Ewe Demarczyk, Fronczewskiego, Kobuszewskiego a i nie – branzowy tu Wojciech Mlynarski gra ta dykcja perfekcyjnie, czesto dla efektu w tekscie.
Niezmiernie ciesze sie z Twojego wpisu. Dlaczego to robie ? Zeby pokazac dobre wzory.
Nie mozemy rozstrzygac sensu, tresci. Mowimy o poprawnosci przekazu. i tyle. Mam spory apetyt na dalsza rozmowe z Toba i czekam. Raczki caluje, Kleofas.

Kleofas
24 grudnia o godz. 18:21
A proboszcz sie ubzdryngolil….
Snieg na Powislu tajal, chlapa. Snieg na Dworcu Wilenskim skrzypial. Konskie gowno i smazalnia plackow – zapowiedz egzotyki.
-Przez Rembertow byloby blizej..
-A potem przez ten Poligon ?
Matka zapychala mi szalik pod szyje, ojciec swiecil czerwonymi uszami spod kapelusza. Wysztyfirowani oboje jak do kosciola. Z ciezkim grzmotem pociag wwalil sie na stacje w Zielonce, dyszal teraz i puszczal kleby bialej pary, z ktorej wychynal Kaziuka Krzywicki:
-Dzien Dobry ! Bog sie rodzi ! Tak my juz z Antonim czekamy i czekamy od rana. Pewnie nie przyjada….
-A list doszedl ?
-A jakzeby ! Ale mieli byc o osmej, ale te pociagi tak sie zaczeli zima spozniac, ze mowie: Tosiek, do poludnia przyjdzie sie poczekac….
-A Antoni gdzie ?
-Z koniami sie zostal, zeby pod taksowke nie wlezli….
Przed stacja, Antoni zadal koniom obroku, siedzial bokiem na saniach i sztachal sie PallMall’em, co to pewno u pana Jana z kanapy wyciagnal.
PallMall lezaly schowane w kanapie, jak u nas. Ja podwedzalem dla kolesiow na Kosciuszkowskim, a te dwa parobki popalali kiedy Sedzia nie widzial. Sedzia Jan Bialoskorski sciagnal do Warszawy z Nieszawy i za Wilenszczyzna nie tesknil. Jeden syn otworzyl sklep z brylantami, drugi – z futrami, glodu nie mieli a i staremu ojcu trzymali ten folwark pod Rembertowem. A stary sedzia gospodarzyl na paru hektarach sadu i zyta, kawalek lasu mial na chrust z drewnem i holubil tych dwu rzezimieszkow, co ich byl z Nieszawy wytaszczyl. Kaziuka Krzywicki i Antoni Sienkiewicz, obaj byli na falszywych papierach czego nikt nie mial nawet prawa sie domyslac. Po latach ojciec mi powiedzial, ze ci obaj akowcy natlukli sekretarzy i ruskich oficerow wiecej niz much i obaj mieli KS w Polsce. U pana Jana za parobkow byli. Wieczorami brali sobie samogonu na swoj ganeczek (oddzielne wejscie), pili, tanczyli kozaka i spiewali do rana. Pod Nieszawa kazdy zostawil zone i rodzicow, i „na smierc” wszystko zapomnial. Ojciec z Sedzia wypisali im dwa zyciorysy, ktorych ci dwaj przedwojenni ulani wyuczyli sie na pamiec. Przyschlo.
-Patrzaj no, Franiu, te cztery juz na twoj widok dostali malpiego rozumu !
-Niech pan Antos juz szybciej wykreci pod gankiem, to polece sie witac !
-Kaziuka, przytrzym tego nowego, bo kawalerowi leb urwie ! Jeszcze nie zwyczajny. Wykrecam, wykrecam, kawalerze, ale powolutku, bo sie taki bardak robi, ze zwariowac ! Te cztery rwa lancuchy, jazgot, pani Sedzina juz na kryleczku szlocha, pan Sedzia na nia wrzeszczy, Kaziek mi sie pod sanie zesunal, a pan profesor za leb kawalera trzyma, zeby sie na psy nie rzucil !
-Franek, do nogi !
Glupie psy zrozumialy i przysiadly, a ja tez. Obciagnalem paltocik, mamusce pomoglem z san na schodki i – do kuchni ! Tam – pelen talerz dla psow i biegiem z powrotem, karmic.
-Cezar, kochany, masz tu szyneczki !
-Orzelek, sieroto, na rogu cie przywiazali ? Masz tu kaszanki !
-Lejba, ty lajzo leniwa, masz tu baleronik !
-Rudy, masz cholero, zezryj z talerzem !
Kazdego piesa mieli przywiazanego na jednym rogu domu, a jeszcze oba parobki mieli po karabinie pod siennikiem. Psy zle, zebate, obcego nie podpuszczaly. A czuja mialy ze ho ho !
Swiatla u Bialoskorskich nie bylo, lampy naftowe i swiece a pachnialo ! Pachnialo Swietami. Pani Anna trzymala cala rodzine krotko i post byl od rana jak sie patrzy. Ani, ani. Panowie szlachta konczyli golenie i porane ablucje. Pani Anna i mamuska, obie ze lbem zakreconym na papiloty, wachaly pachnidla i pieprzyly glupoty kto gdzie kogo, przed wojna i dlaczego. W przerwach zdobily choinke. Od szostej ojciec wychodzil na ganek, wracal, pytali – juz ? Nie, mowil. Przygotowania trwaly dalej.
Wreszcie, ojciec wraca z ganku i mowi – juz ! Znaczy Gwiazda Betlejemska swieci. Mamuski otwieraja nam dzwierza do salonu a tam – morze ognia ! Plonie ta choina na wszystkie kolory ! I bialo, i zielono, i czerwono, i migajaco – mruzylismy oczy od tych swieczek. Kazda swieczka w blaszanej lufce z podstawka, na lapce zacisnietej na galazce. Byl caly kunszt zakladania swieczek, zeby podpalenia nie bylo. Ten zapach wigilijnych swieczek zostal na cale zycie. Mamuska byla na warcie a tata stal gotow z wiaderkiem, jako Pierwszy Sikawkowy. Na wszelki wypadek.
Wchodzili po kolei i zasiadali. Ojciec z Panem Janem, dwaj synowie Sedziego – Karol i Stanislaw, obaj Kresowiacy – Pan Antoni Sienkiewicz i Pan Kazimierz Krzywicki, Pani Anna z moja Mamuska a na koniec – ja i cztery piesy. Pani Anna, jako Gospodyni, obchodzila salon z oplatkiem na talerzu. Zaczynala od Pana Jana, potem – moja mamuska, potem synkowie dwaj, potem Kresowiacy, potem ja z piesami. Kazdy bral kawalek, drugi odlamywal od sasiada, trzecim dzielil sie z pozostalymi. Zyczenia byly po cichu, do ucha, tylko lzy kapaly na oplatek…
Jak sie juz wysiapali, wysmarkali, wywnetrzyli jedno drugiemu, pani Anna zasiadala do fortepianu, mamuska zajmowala miejsce wokalistki i zaczynaly: Bog sie rodzi ! Tu – mocnym chorem wchodzili Panowie: Moc truchleje ! Stary polonez byl jak szampan. Znowu z oczu pocieklo i rece zadrzaly. W ciszy zasiadali. Tylko Ojciec i Pan Jan wychodzili do stajni. Szli do koni, krow i drobiu, zeby Dobra Nowine przekazac. A jak mi Tato tlomaczyl, zwierzaki w Noc Wigilijna mowia, wystarczy im ucho do pyska przylozyc.
Potem talerze, szklanki i kieliszki szly w ruch miedzy polmiskami, siano szelescilo pod obrusem, znikal sledzik, karpik, szczupak, lin, pierogi z kapusta, kluski z makiem, mak z niodem i reszta postnych. Pozniej – prezenty, lakocie i koledy. Na Pasterke, ze do kosciola bylo daleko, Kaziuk i Antoni, pierwszego roku, przywiezli proboszcza do folwarku alisci ten sie tak ubzdryngolil, ze nazajutrz na poranne nabozenstwo nie zdazyl. A nasz folwark zostal obezwany czerwona oberza i siedliskiem diabla. Hektolitrow soku z kapusty i ogorkow, ktore Wielebnemu wlewano na otrzezwienie nie warto wspominac, bo nam sniezna, puszysta i cicha oprawe Wigilii zmarnuja.
Po Wigilii, siedzialo sie u Bialoskorskich az do Trzech Kroli. Kiedy wracalismy, sypalo mocno i na Wilenskim, i na Powislu. A my, z ojcem, szykowalismy sie juz na pola, pierwszego skowronka uslyszec

Kleofas
25 grudnia o godz. 20:55
wulkan 12-24 22.07
Dziekuje za pamiec, ale ja juz nie jestem z Warszawy. Inne miasto, inni ludzie. Tylko jezyk pozostal.Nie wiem na jak dlugo.Najlepsze zyczenia swiateczne.Kleofas.

Kleofas
25 grudnia o godz. 21:02
axiom1 12-24 18.21
A moze dla kogos to nie sa brednie ? Wypadaloby uzasadnic swoja opinie. Pozdrawiam swiatecznie. Kleofas.

Kleofas
26 grudnia o godz. 9:29
axiom1 8.12
A po co „wprowadzenie” albo „przedmowa” ? Niech kazdy przyjmuje to tak, jak chce. Sa Swieta, ludzka wyobraznia jest najlepsza. Tez pewno zasiadacie do wspominkow. Taki czas, bo sa Swieta.
Jesli mozna – nikt z Warszawy nie powie „Warsiawa”. To jest mazurzenie typowe dla wsi podwarszawskiej. Polecam wymowe Grzeskowiaka, Stepowskiego, chocby Mlynarskiego, czy Pietrzaka – wyspecjalizowanych w temacie. Wszyscy warszawiacy (niepodrabiani)maja pelne „sz”. Tak to jest i tak bylo na Targowku, na Powislu, na Woli. Tak tez mowili przedwojenni aktorzy: Sempolinski, Fogg, Krukowski – prosze sprawdzic na YouTube.
Kiedy sie pisze o wsi, wiejski jezyk sie panoszy. Podobnie by bylo, gdybysmy tu mieli Gorny Slask na warsztacie, slunska godka by byla, chopie…. Fachowcy nazywaja to dywersyfikacja jezyka, albo stylizacja.
A jak dlugo w Warszawie ? Na kleofas.blogspot.com jest pelen rodowod.
Bardzo dziekuje za dana mi uwage i serdecznie pozdrawiam. Kleofas.

Kleofas
31 grudnia o godz. 16:23
Wiesiek59 13.13
Wielce odkrywcze spostrzezenia ! A za co, Laskawco, maja placic ?! Za co ?

Kleofas
31 grudnia o godz. 16:49
A moze by zmienic nazwe Blogu na „Blog niewyzytych ksiegowych ? Albo „Blog wywalonych buchalterow” ? Albo zapytac: to co wy tu wszyscy robicie, jak tam sie Polska wali ?! Rozumiem T.O., cwiczy tematy do konwersacji z odpowiednikami w Toroncie, i – daj mu Boze !