Thursday, May 1, 2008

Komentarze na blogu En passant

Wszystkie komentarze sa w oryginalnej formie.
Data komentarza to link do strony na blogu En passant w gazecie Polityka.

2008, Maj

G.Okon
1 maja o godz. 23:17
Z prostej ciekawosci: czy ktos z Panstwa przeczytal caly dzisiejszy wpis Dedalusa ?

G.Okon
2 maja o godz. 16:47
Waldemar
Ja tez jade od dolu i jak mnie cos zaczepi, to podraze. Te tasiemce sa beznadziejne. Jest tu kilku autorow, co gdyby naprawde mieli cos ciekawego wylozyliby w dwoch zdaniach, jednak ciagna prezentujac wszystko co wiedza, niekoniecznie na temat, ale blisko tematu. Cholernie zanudzaja. Robia wrazenie nieudanych, niedoszlych dziennikarzy, czy publicystow szukajacych potwierdzenia swego talentu. Wiedza wiele. To jednak nie jest popis wiedzy, a proces komunikacji. Moze stad grafomania ?
Ciesze sie, ze piszesz i rowniez serdecznie pozdrawiam.

G.Okon
3 maja o godz. 16:37
telegraphic observer
Prosze wybaczyc pytanie osobiste: czy te refleksje sa oparte na odwiedzaniu kraju od czasu do czasu, czy na obserwacjach z Kanady ? Pytam, bo porownuje z wlasnymi. Pozdrawiam.

G.Okon
3 maja o godz. 16:45
Pan Feliks Stychowski najwidoczniej jest pod wrazeniem obrazkow i opowiadanek o Ameryce Poludniowej, zwlaszcza tych „wspanialych, delikatno – zmyslowych kobiet…” Nie zyczylbym konfrontacji z realiami. Lepiej trwac we wlasnych wyobrazeniach.

G.Okon
4 maja o godz. 20:25
Od dluzszego czasu przygladalem sie „popisom” sily Polski wobec Chin i demonstracyjnym breweriom wyprawianym przez polski rzad i wreszcie przeczytalem pare slow prawdy. Znam Chiny na tyle na ile mozna znac po ponad pietnastu latach pracy i systematycznych dluzszych wyjazdach do nich, glownie Szanghaj, Suzhou, Wenzhou, Ningbo, i wyspa Sanya. Jest to calkiem normalny kraj o przyspieszonym rozwoju i kolosalnym, niewymiernym w skali myslenia Polakow, potencjale. Nie wiem czy polskie protesty i inne wyglupy byly nawet tam zauwazone. Cala operetka z Tybetem i Dalaj Lama jest smieszna, a jesli przez kogos brana powaznie, to zalosna. Miliony mlodych, wyksztalconych ludzi, dobrze ubranych, oblozonych elektronika i innymi gadzetami ze wszech stron, prze ku lepszemu z bezwzglednoscia i uporem godnym szacunku. Na moich oczach trzech braci zyjacych z rodzinami w parterowym raczej szalasie niz domu, bez kanalizcji, w ciagu trzech lat dorobilo sie nowego murowanego, bardzo przyzwoitego domu (kazde pietro dla jednej rodziny), trzech samochodow, fabryczki wyrobow precyzyjnych dajacej bardzo dobry dochod wszystkim rodzinom i godziwego zycia. Sprobujcie im wyperwadowac, ze w ich kraju nie ma wolnosci slowa, sa egzekucje, wiezienia i powinni sie temu przeciwstawiac. Albo, ze Tybet. Albo, ze Polska ma im za zle….Kazdy widzi sprawy z perspektywy wlasnego zycia, a to zycie poprawia sie bardzo szybko. Moje trzy braciszki nie sa jedynym przykladem. Mam ich setki. Mimo ogromnych czerwono-zoltych napisow ku chwale komunizmu, zadnego komunizmu, zadnego gnebienia ludzi przez policje nie widzialem. Policja jest bezwzgledna wobec przestepcow, lub zaklocajacych porzadek publiczny (moze dlatego polska delegacja nie wie czy jechac), ale policjanta widzi sie na ulicy rzadko. Porzadek za to jest idealny i niewymuszony, tak sie nauczyli i tak zyja. Inwestycje dla Olimpiady byly niewyobrazalne. Kolo lotniska Pudong w Szanghaju zbudowano nowe miasto, z Hatatt’ami, Hiltonami, szerokimi ulicami, nasycone handlem i usluga do maksymum. To jest nie do wiary, jak ten kraj poszedl do przodu w ciagu ostatnich kilkunastu lat. I w tej sytuacji pytac „Czy tam jechac ?” Swieta racja – Tusk do Chin ! Po nauke.

G.Okon
5 maja o godz. 10:06
Telegraphic observer,
Wyciagam lape przez Jeziora, bo zgadzamy sie idealnie choc skrajnie roznimy doswiadczeniem. Z Polski wyjechalem bardzo dawno i po to, by tam nigdy nie wrocic. Elegancki, obyty Canadian zderza sie z, jak ktos woli, nawet – an american chauvinist, bullhead’em z Midwestu. Kudy mie do takiego przeswietlania kraju na codzien i analiz. A jednak – kibicuje temu krajowi zawziecie. Znacznie lepiej niz Chiny znam Rosje, z ktora sie zadawalem przez ponad 30 lat i tu moze moglbym na cos sie przydac. A od dziecka nie lubilem lizakow. Mdlilo mnie. Po tych oswiadczynach, do rzeczy: dobrze i madrze pisze Pan Passent o Chinach i nic tu dodac. Natomiast, w naszym starym temacie wyborow przyszedl czas na podsumowania i wrozenie z fusow. Dzis byl historyczny moment, bo na koniec Pani Hillary zadala sie Panem Barackiem. Zadala sie nieodwracalnie. Oboje na jednym wiecu w Indianapolis, z jednej mownicy, jedno po drugim, kameralnie, przyjaznie i bez kopow. Brykajacego osiolka zastapila ogromna Old Glory, w imie wspolnej wojny przeciwko McCain, w imie dobra kraju. Pani Clintonowa sciera z siebie miano klamczuchy(bohaterskie ladowanie helikopterem pod ostrzalem), a Pan Obama otrzasa sie od smietnika, jaki na niego wysypal byly proboszcz (pastor) Wright. Obmywaja sie skutecznie i oboje klamia jak z nut. Zostalo piec tematow: ubezpieczenia zdrowotne, recesja, paliwa, edukacja, Irak.
I czterech wrogow: Bush z Cheney’em, koncerny paliwowe, koncerny farmaceutyczne, degeneraci przemyslowi przenoszacy produkcje za granice. Nawet o Meksykanach i Chinczykach im sie zapomnialo. Co prawda obiecuja wychowac Chinczykow na partnerow, zeby nie byli „panami sytuacji”, ale jakos to im wychludlo. A ze klamia ? Klamia, ze poprawia ubezpieczenia, bo trzech przezydentow po kolei sie za to bralo (plus Pani Hilary znany lapsus, jako First Lady) i wiadomo, ze nic sie nie zmieni. Recesji nie jest w stanie wstrzymac prezydent; samo sie musi wyprostowac, lgarstwo. Systemu edukacji nie poprawia, kazdy nowy prezydent o tym mowi, nauczyciele ciagle zarabiaja grosze, a dyrektor mojego banku dalej nie wierzy, ze Polska nie jest na Kamczatce. Wreszcie klamstwo najwieksze, o ktorym wszyscy wiedza, ale jestesmy narodem madrym, powsciagliwym, brudow nie pierzemy publicznie i wszyscy gramy w jednym teamie; lamentuja, ze wojna w Iraku jest strasznym bledem Republikanow, ze Obama od poczatku byl przeciw, a Clinton na poczatku za, a potem przeciw, ze wyjdziemy stamtad w 2009, natychmiast jak Two Oil men wyniosa sie tylnym wyjsciem z Bialego Domu. I dlatego przegraja wybory. Wygra republikanin McCain, ktory bezczelnie twierdzi, ze w Iraku mozemy jeszcze posiedziec i sto lat. Bezczelny, ale ma racje i wszyscy o tym wiemy. Cale klotnie ida o to, jak lepiej, czy – inaczej, ulozyc pieniadze w amerykanskiej kasie, zeby bylo na wszystko. Nie uloza, czego nie ma. Ledwie kilka dni temu inny bezczelniak – Bush publicznie stwierdzil, ze wyjscie z Iraku spowoduje kryzys paliwowy (bo Iran sie zaangazuje) jakiego jeszcze nie bylo. I mial swieta racje. I ma ja McCain, i dlatego wygra wybory. Wszyscy wiemy co jest grane. Stara mentalnosc Middle – Westu: you go where your bread and butter is. A dla nas chlebek z maselkiem to ropa. Bez niej poradzi sobie Papua, ale nie USA. I dlatego wygra McCain, suponuje. I wielkie koncerny. I system, z recesja czy bez, jaki jest. A pobozne zyczenia odnosnie sprawiedliwosci miedzy narodami, milosci blizniego, moralnosci itp mozna sobie zlozyc na krzyz, zrobic dziurke i wyjasniac poborowym, jak sie tego uzywa.


G.Okon
6 maja o godz. 1:21
WALDEMAR
Po starej przyjazni, kilka informacji dla Twojej Cory jadacej do Chin:
Historycznych zabytkow zostalo niewiele. Glownie w Bejining, w okolicach Muru i na poludniu. Dla przecietnego Chinczyka historia, religia, etyka, filozofia nie znacza wiele. Dominujacy jest instynkt samozachowawczy i walka o przetrwanie. Darwin na 100%. Liczy sie tylko jutro i pieniadze. Moralnosc, sumienie i skrupuly zyja tylko w rodzinie, ale nie zawsze. Z zasady dzieci opiekuja sie rodzicami na starosc, ale sa drastyczne wyjatki. Prawo jest przestrzegane tylko tam, gdzie jest dorazna grozba kary. Cala sfera uczuciowa, jak n.p. w Polsce, tam prawie nie istnieje. Okrucienstwo w naszym rozumieniu, w Chinach jest na porzadku dnia. Mlody dzentelmen wiezie sobie zywnosc: koza przywiazana na poprzek do zderzaka skutera z glowa na bruku. Otwarta ciezarowka zaladowana moze setka, moze dwoma swin, ktore rzucono jadna na druga, az do szczytu skrzyni, swinie kwicza przerazliwie i nikt nie zwraca na to uwagi. Pod eleganckim hotelem w Ningbo, menadzer w garniturze i krawacie zagaduje przechodniow: luka, luka, luka ! Otwiera drzwi do mikrobusu, a tam siedzi stloczonych kilkanascie dziewczyn w wieku szkolnym, 12 – 15 lat, do kupienia na godzine, dwie, ile klient sobie zazyczy. Podobno przywoza je za zgoda rodzicow, oplaconych, na zarobek, z innych odleglych regionow, gdzie bieda az piszczy. Obok przechadza sie policjant i nie zwraca uwagi na mikrobus. W pieknych hotelach Szanghaju, od momentu rejestracji, rozni posrednicy oferuja ten sam business. W kazdym jest sauna i masaz, i te przybytki sa baza dla streczycielstwa. Panienki chodza po hotelu tam i spowrotem, nie niepokojone przez personel hotelowy. Calosc nastawiona na przyjezdnych.
Warto wiedziec, ze w kazdym wiekszym miescie, zwlaszcza na poludniu, jest mnostwo sklepikow tekstylnych, gdzie za grosze uszyja przyzwoite ubranie w ciagu jednego dnia. Rano miara, wieczorem odbior. Warto pamietac o sklepach „For Americans”, tam sa rozmiary europejskie, inaczej piekna jedwabna pizama czy koszula dalaby sie naciagnac na ucho i tyle… River pearls, rzeczne perly, sa po bardzo przystepnych cenach i dobrej jakosci. Rowniez, bardzo tanio mozna kupic wyroby z jade (dejd), zielony polszlachetny kamien. Zdazaja sie piekne plaskorzezby z sandalowego drewna. Ceny smieszne. Targowac trzeba sie wszedzie. W sklepie do 15 % w dol, na bazarze moga opuscic o 70 %. Pojecie napiwku w restauracji nie istnieje. Wrecz boja sie brac. Drobny business wybuchl tam jak bomba. Wszyscy staraja sie cos robic i zarobic. Pracuja po 12 i wiecej godzin na dobe. Uczciwosc na codzien jest gwarantowana zwyczajowo. Uprzejmosc obslugi zaskoczy przyjemnie nawet Twoja Core po latach pobytu w Chicago. Oni nie sa uprzejmi, sa usluzni do przesady. Tym nie mniej ten sielski – anielski obrazek zmienilby sie radykalnie w glebi kraju. Moj cicerone Zhang twierdzil, ze tam nie przezylbym samodzielnie jednego dnia. Podsypalem Ci garsc szczegolow do felietonu wiodacego. Moze sie to komu przyda.


G.Okon
6 maja o godz. 16:55
WALDEMAR przeczytal, red. Passent zachecal, to ja wam jeszcze o Chinczykach:
Widzieliscie wysokie Chinki ? I wysokich Chinczykow ? To pojedzcie sobie do Mandzurii, albo do hotelu Hayatt w Szanghaju. Z polnocnego – wschodu przywiezli sobie cala ekipe do obslugi klienta. I jeszcze nauczyli ich wszystkich porzadnie angielskiego. Taka wysoka, sliczna, elegancka dziewczyna wywiozla mnie winda na 81 pietro, wniosla walize do pokoju, objasnila gdzie co wlaczac i wylaczac, i zostalem miedzy balkonem wokol gmachu z 81 pietrowa studnia, i moim pokojem. Za oknem delta dwoch rzek a pod stopami wolno przechodzily obloczki. Rozpoznalem w dole chodnik uliczny i grupke kobiet. Bylem tam przed godzina. Kobiety staly wokol sprzedawcy zab, ktory sprawnie wyciagal towar z plastykowej torby, odcinal lapy nozyczkami, a reszte zywej zaby chowal do drugiej torby. Przy obiedzie spytalem Zhanga czy aby napewno wszystko jest swieze, wskazal na krewetki: nie widzisz, ze jeszcze ruszaja nozkami ? Czy jest cos zywego, czego nie jecie ? Zamyslil sie gleboko: karaluchy, one sa raczej po slodkiej stronie, a ja slodkiego nie lubie. Nikt nie lubi. Deseru u Chinczykow nie uswiadczysz. Podobnie – dowcipy. Towar nieznany. Jego zona wypila drugi mini – kieliszeczek sake, poczerwieniala pieknie i zjechala z krzesla pod stol. Pomoc jej nie mogl, bo sam po dwoch kieliszeczkach mial oczoplas. Alkoholu genetycznie – nie moga. Co innego ci z Mandzurii. Waga wieksza i bracia Rosjanie przeszkolili. Zaprosilem ich na obiad, zeby przeprosic, bo wczoraj rzucilem dowcipnie: „co robic jak tygrys rzuca sie na tesciowa ? Nic. Sam zaczal, niech sie sam broni. Zapadla cisza, a potem mi wyjasnili, ze tesciowa to numer jeden w rodzinie i nie wolno jej obrazac. Podobnie – zona. Chinki trzymaja za twarz swoich malzonkow, ze ani w lewo, ani w prawo. Ona trzyma pieniadze, ona rzadzi, ona decyduje o prokreacjii. Biedny Lao Ping przepraszajac zwial z poznej narady, bo jak sie spozni do domu i nie zrobi obiadu to dostanie waly. Na moich oczach, podczas rozmow, zona przerywala mezowi i poprawiala go, a od czasu do czasu dyskretnie szczypala, z zakretasem. Te czarne since widzialem. Ladna, mocno zbudowana dziewczyna popychala dzonke dlugim ciezkim wioslem na rufie i spiewala, kiedy kanalem przemierzalismy ogrody i parki w Suzhou. Przy zejsciu z dzonki, na brzegu, podskakiwala i spiewala stara Chinka, mamuska, pobierala za przewoz i spiewy. Bez spiewania, w milczeniu i powadze, cztery krzepkie panienki wyniosly mnie w czerwonej, wylozonej poduszeczkami lektyce po schodach, jakies 100 metrow, na wzgorze i pobraly po $2.oo dla kazdej. Kursowaly tam i spowrotem, jak konie. Zona Shao Di przepracowala fizycznie, po studiach, poltora roku na wsi, w kolektywnym gospodarstwie, zanim ja zatwierdzono jako czlonka partii i dostapila zaszczytu zgody na przewod doktorski. Paszportu sluzbowego do Ameryki jeszcze nie moze dostac, z dziesiec lat trzeba bedzie poczekac. Tymczasem martwi sie czteroletnia coreczka, bo drugiego dziecka nie wolno miec, chyba ze zaplaci sie grzywne, pelne koszty utrzymania, wyksztalcenia i leczenia. Chlopak bylby lepszy. Za co ja Bog skaral ? Ale Shao Di jest swietnym inzynierem, zarabia u okonia kilka razy wiecej niz koledzy na panstwowym, wiec jakos sobie radza. Kupili samochod i fortepian. Corka – kara boska, to niech chociaz gra na fortepianie. Samochod wymaga nie tyle rocznego kursu, ile refleksu i wprawy. Ruch jest regulowany dopoki sie nie skomplikuje. Potem – kazdy jedzie, jak moze. Lewa, prawa, pod prad, na kierunkowskazy nie ma czasu, bo trzeba blyskawicznie reagowac. Drogi przez wsie i miasteczka czasem gruntowe, czasem brukowane. Wszedzie prymitywne garkuchnie cos pichca, ale nie daj boze sprobowac bez zgody aniola stroza, on wie gdzie Amerykanin sie nie otruje. A pic w drodze mozna tylko wode z butelek zabranych ze soba. Dzieciaki pija z kanalu. Kanal calkiem przyzwoity, 20 – 25 metrow szerokosci, porosniety na brzegach krzakami i drzewami morwy w ktorych przeswituja domki – szalasy wysokosci ok. 2 metrow. Sciany z czarnej cegly a dach – z czego sie da: deski, papa, plastyk. Obok stoi fajansowy sedes przykryty deskami. W ogrodku. Gospodyni ciagnie ten sedes od czasu do czasu w dol, po gliniastej skarpie, do kanalu i szoruje wiechciem. Obok dzieci kapia sie, krzycza, ktos lowi ryby. Ptakow nie ma. Zjedzono te pasozyty. Kotow, psow tez. Chyba, ze ktos w miescie zarazil sie nowa moda i prowadza pieska na smyczy. Dobrze go musi pilnowac. Higiena obowiazuje od autostrady (sa piekne) do biura. Piekna szeroka arteria z Szanghaju do Wenzhou suniemy 140 km/godz. Naraz – stop. Srodkiem autostrady drepcze wiesniak i pogania patykiem wielkiego bawola. Dyrektor koncernu, przyparlo go, kaze kierowcy stanac, wychodzi z Mercedesa i spokojnie siusia na asfalt. Kierowca – obok. Amerykanin tez siusia. Wszyscy zgodnie koncza i wracaja do Ningbo. Tam mnie znowu przyparlo. Dyrektor pokazuje mi korytarz na piatym pietrze, ktory konczy sie rozwalona sciana na dachu przybudowki. Uprzedza, zebym zbyt blisko krawedzi dachu nie podchodzil. W dole – ulica tetni zyciem. Higiene pracy, etyke kontraktowa i sposob robienia business moze jeszcze opisze. Ciekaw jestem czy to sie przyda Panu Passentowi, zeby Premiera wypchnac do Chin.

G.Okon
7 maja o godz. 17:28
Roman51PL
WALDEMAR
Red. D. Passent
Nasmarowalem tu o tych Chinach do woli: 5-4 20.25, 5-6 10.55, 5-6 1.21 a dzisiaj koncze.
Jesli jestes z General Electric, albo z Forda to mozesz z nimi pracowac, jak wszedzie. Ale – sredni business wymaga, zeby ich polubic. Jesli szczerze, to odplaca ci wzajemnoscia, a jesli bedziesz „smart ass”, to pozalujesz zes sie urodzil. Wyja u nas, ze amerykanskie dzieci zra olow w farbie z chinskich zabawek. Widzialy galy co braly. Dwanascie wielkich kadzi z roztopionym aluminum i dwanascie pras. Przy kazdej robotnik z chochla w garsci. Nalewa do maszyny, strzela i – nastepny wlew. Obok inni czyszcza odlewy, kontroluja, pakuja, sprawdzaja temperature w kadzi „na nos” i cisnienie w maszynie, czas przetrzymywania, sile zaprasowania. Kazdy pracuje po 12-14 godzin na dobe. Na dwie zmiany. Roztopione aluminum „paruje” jak cholera. Czy ktos policzyl ile metalu idzie do pluc takiego Chinczyka na jednej zmianie ? Ile on bedzie zyl ? A kazdy obowiazkowo z papieroskiem w ustach, a zabki bardziej zolte niz niebo nad miastem. I trzyma sie (zabek) co drugi. Panie wykonuja lzejsza prace: laduja recznie dwudziesto – trzydziesto kilogramowe skrzynie na rampie, czyszcza odlewy w reku wdychajac pyl z metalu i tluka stal na prasach recznych lub polautomatycznych. Jedna podmiata gliniana podloge, bardzo sprawnie i szybko jak na osobe z jedna dlonia. Co z druga ? Ano, kazda prasa o mocy 200-250 ton ma dwa lewarki, lewy i prawy. Jeden i drugi trzeba przekrecic razem, zeby forma uderzyla. Wtedy obie rece zajete i nie ma co podstawic pod forme. Na wszystkich prasach lewarki sa zdjete i uderzenie idzie z pedalu. Tak jest szybciej i wydajniej. Duzo macie wypadkow ? Nie, najwyzej piec-dziesiec rocznie. Robotnicy sami postulowali pedal, bo placeni sa od sztuki, a przez 14 godzin, z pedalu, ho ho ile tego mozna nastrzelac ! Chinczyk nigdy nie mowi nie. I zawsze sie usmiecha. I jest absolutnie odporny na wszelkie tlumaczenia, instrukcje, treningi itd. Wyjdziesz za drzwi, a on juz robi jak robil, bo dalej tej maszyny i gotowki co tydzien nic nie widzi. Jack chodzil codziennie przeszlo kilometr do Kentucky Fried Chicken, zeby jesc, bo chinszczyzny nie lubil. Po kilku miesiacach wpylal z nimi i ryz, i zaby, i fasole i jeszcze sie fotografowal. Rok tak przezyl. Jego koledzy tez. Gdyby nie stali kazdemu robotnikowi nad glowa przez caly dzien i nie pilnowali, jakosc produkcji by nie istniala. A oni tu placza nad zabawkami. Tam trzeba zainwestowac i ludzi, i maszyny, i czas, i pieniadze, zeby przeedukowac feudalnego chlopa. Mentalnosc wielkich wlascicieli firm i dyrektorow niewiele sie rozni od mentalnosci robotnika na prasie.
Z zadziwiajaca lekkoscia podpisuja kontrakty. Tu – pieciu prawnikow wyciaga kupe pieniedzy za medytacje nad kazda klauzula , a tam: wylacznosc – prosze bardzo, lojalnosc – prosze bardzo, ilosci – nie ma problemu, jakosc – dziesiec podpisow dziesieciu Chinczykow od reki. A potem takim kontraktem mozna sobie nos wytrzec. Nic, powtarzam: nic nie jest respektowane, czy wykonane. Kij i marchewka – jedyny sposob. Pieniadze za dobry towar, po sprawdzeniu. I wyyylacznie !
Dojsc swoich praw w Chinach przez sad to jak odszukac zlodzieja na szanghajskim bazarze. Prawa autorskie ? Dalem rysunki i wzory oryginalnego wyrobu do produkcji wylacznie dla okoniostwa obwarowujac to wszelkimi mozliwymi kontraktami. Wzory mieli po miesiacu. Bardzo dobre. Ale nie dla mnie. Pojechali z nimi do szesciu innych, konkurencyjnych firm, ale do mnie nie przyjechali. Cena byla za niska, a podpisali ! Nastepnego dnia moi ludzie zaczeli wywozic z ich fabryki w Wenzhou maszyny, co im dalem. Kolejne dwa dni i wszystkie skosnookie kombinatory przyjechaly przepraszajac i wycofali swoje oferty od konkurentow. Potem wspolpracowalismy jak rodzeni bracia: zawsze zalegalem im z platnosciami na dwa – trzy miesiace i bylem nieczuly na ich placze. Dzialalo przez wiele lat. A nasz kontrakt ? Nawet nie pamietalem gdzie go wsadzilem. Oni tez. Czy ci co zamawiali zabawki o tym nie wiedzieli ? A ze polubic ? Owszem. Po latach. Kiedy wyczerpaly sie wszystkie mozliwe podchody w fabryce w Ningbo, a polityka „kija i marchewki” byla wdrozona nabralismy do siebie szczerej sympatii i tzw negocjacje cenowe, wielkie misterium wedlug tzw ekspertow, zalatwialismy od reki, w pol godziny. Jedyna przeszkoda byla malzonka ich prezydenta, ktora zaczela przychodzic na rozmowy, wtracac sie, i szczypac (szczypac bolesnie, z zakretasem) meza, kiedy jej sie cos nie podobalo. Wzialem na siebie bowiazek pozbycia sie baby, bo on sie bal, i znienawidzila mnie do grobowej deski. A jego przyjaznia ciesze sie do dzis. I pomaga mi rozumiec bardzo uczone wywody P.T.Blogowiczow na temat Chin. Wielce to pouczajace. Ale – wszystko, co napisal red. Passent, potwierdza.

G.Okon
7 maja o godz. 17:37 WALDEMAR
Roman 51PL
Ostani chinski kawalek wsadzilem w „Tusk do Chin”. Pozdrawiam.

G.Okon
7 maja o godz. 17:47
WALDEMAR
Roman 51pl
Niestety, ten ostatni cenzura zdjela. A szkoda.

G.Okon
8 maja o godz. 1:32
Telegraphic observer
Ty sie za przeproszeniem odstosunkuj od przezywania mnie imigrantem. I od kojarzenia z jajoglowymi. To jest pierwsze powazne niechinskie ostrzezenie. Ja jestem stara zapuszkowana konserwa od czasow kiedy na Ciebie jeszcze sie muchi nie gonili. A konserwa wie co jest niestrawne. Dynastia, reputacja i klamliwe oczka. To zostawia dwoch. Jeden, zeby nie przeszedl, musialby doswiadczyc pokrectw ze strony superdelegatow. Marzy Ci sie jeszcze jeden 1969 ? Widziales juz superdelegata na latarni ? Pewno jeszcze w szkole byles, kiedy Chicago, L.A. i Detroit dymily jak barba w Louisiana. Supercwaniaki nie zaryzykuja. Zostaje jeden. Krewka pier..la, ale wlasna. Wytrawna. Sprawdzona. Nienaruszalna jak USA.
A ze na polskim blogu pisze, juz sie przekonalem. Guzik macie a nie wolnosc slowa. Kiedy po laurkach napisalem slowo prawdy o systemie, zdjeli wczoraj wpis i dopiero dzis o 17.28 opublikowali. Widocznie Premier mial jechac, ale juz nie jedzie ,to co im zalezy…Mimo wszystko pozdrawiam i zycze dalszych slodkich flirtow z lizakiem w reku.

G.Okon
8 maja o godz. 16:45
ANCA
Ciesze sie, ze Cie zainteresowalo. O Chinach lepiej pogadac przy wpisie „Tusk do Chin”. Chetnie podziele sie tym co wiem, jesli tam sie wpiszesz. Pozdrowienia.

G.Okon
8 maja o godz. 19:04
Telegraphic observer
„Administrator zarykuje sie w kulak z narzeczona” ? Niezle.
Wiesz jak tam jest ? Niebo jest zawsze zoltawe. Azzuro nie widzialem. Albo viodro – na Syberii, sloneczny blekit i minus czterdziesci. Nima. Zolc idzie z gliny wszedzie. I z wody. Nawet malowniczy ocean kolo Sanyo, jak nasze Hawaii, tyz zoltawy. I siapi. Stad im rosnie. Kazdy kawalek idzie pod uprawe. Siapi nieustannie. Niby deszczu nie bylo, ale od Shanghaju do Wenzhou nie wylaczalem wycieraczek. Ta mgla o siodmej rano mazala, chyba stumetrowy, napis na planszy przez pole: My Chinczysci Komunisci Nam Sie Zisci Obiad Z Lisci , moze tlumacze niezbyt dokladnie. Dokladnie za to widzialem malutki pomniczek przed napisem, blizej drogi. Kiedy wracalismy okolo szostej wieczorem, podciagnalem blizej, zeby obejrzec tego „Leninka”. Trzymal w wyciagnietej rece wiszace za lapy dwa polzywe zolwie, oblocone i niemrawe. Zupa z zolwia jest smaczna i pozywna. Moze ktos kupi. Deszczyk siapil po gumowym plaszczu, a on nie nagabywal. Po prostu stal. Od rana. Jak ja ze swoim wpisem. „Umiejetnosc czekania jest umiejetnoscia wygrywania” mowili mi tam. Sniadanko przy stolikach w hallu na dole ciagnelo sie ponad godzine, bo po wczorajszej podrozy musialem dogodzic zoladkowi, cos mu sie czasem nalezy. Wreszcie, po zwyczajowym beku (komplement dla kelnera) potoczylem niemrawym oczkiem wokol i – o trzy kroki dalej, w hallu, stal moj Zhang. Siadaj ! Dziekuje, poczekam az skonczysz. Dawno tu jestes ? Od siodmej, umowilismy sie o osmej. Byla 8.45. To co sie chowasz ?! Moglismy zjesc razem ! Ja sobie poczekam… Mozecie podlozyc Chinczykowi gwozdz pod siedzenie, a on bedzie sie usmiechal i pytal czy smakuje. Bardzo niebezpieczni ludzie. W podeszlym wieku – tez. Hun Shi zemerytowal sie u Zhanga dwa lata temu i mieszkal z zona w domku z ogrodkiem i wysoka siatka. Wysoki, siwy, po studiach w Moskwie, inzynier przyszedl na narade po poludniu. I sobie siedzial. Przeciez on juz nie pracuje ? Ale sobie przychodzi. I co ? I nic. Co tydzien, dwa, przynosi jakies rysunki z pomyslami. Wdrazasz ? Prawie zawsze. Placisz mu ? Nie. Widzisz, u nas jest zwyczaj opiekowania sie starymi ludzmi, to jade do niego na Nowy Rok, albo na 1-maja i zawoze prezenty. Prezenty za modyfikacje produkcji !? Plac mu ! Widzisz, u nas jest inaczej. Przyjazn i dobre stosunki sa wazniejsze niz gora zlota. Suan Li chciala byc buchalterem. To musiala przychodzic do pracy przez dwa miesiace, bez wynagrodzenia, az Zhang przekonal sie ze warto ja przyjac. Lojalnosc wobec szefa jest nieograniczona. Dom, dzieci i zona sa do uslug, jesli sobie zazyczy. Do czasu. Hui Pi dostal lepsza oferte placy, obrazil sie na szefa, wykradl mu poufne kontrakty z szafy, ceny, kalkulacje, zrobil fotokopie dokumentacji technicznej i wszystko przyniosl nowemu pracodawcy. Przyjales go ? Oczywiscie. Przeciez on ci zrobi to samo ! No, to co, takie jest zycie. Narazie pracuje. Wszyscy o wszystkich nieustannie plotkuja. Non stop. Tajemnica, lojalnosc jak w polskiej tradycji (?), to czwarty wymiar. Dlaczego ukrywac, jesli mozna na tym skorzystac ? Korzysc. To sie liczy. Pieniadze. Stanowisko. Zadnej roznicy z Ameryka czy Polska. Historia oderznela ich murami, Mao’ami i totalitaryzmem od swiata, ale sa tacy sami, jak my. I wszystkie swiatle teorie sa funta klakow warte. Rosna, jak moga, jak setki innych spoleczenstw na tym globie, i nad czym tu konfucjuszowac ? Chyba, ze ktos umie. I lubi.

G.Okon
8 maja o godz. 23:21
Do Jerzego:
A w zeszlem roku na Litwie much bylo ze czterdziesci tysiecy ! A moze mniej…Trudno policzyc.

G.Okon
9 maja o godz. 16:41
Telegraphic observer
Co Ty mnie tak z rana – cegla miedzy oczy ? W dodatku – „miedzy jablkami”. Ale – jak byl „kulak z narzeczona”, to i to lata. Przecie nasmarowalem, w pierwszym kawalku, ze sa w przyspieszonym rozwoju. Od takiej cegielni do obrabiarek przejezdzaja w trzy dni, jesli zdarzy sie narwaniec, ktory wierzy ze na nich mozna zarobic i da maszyny. Albo, jesli GE postawi fabryke. To samo dzieje sie w kazdym kraju, kraiku, a nawet a zwiazku zdradzieckiem sie dzialo. Domorosle teorie i popisy wiedza encyklopedyczna i gazetowa sa niestrawne. A wyglupy z Dalaj Lama i Tybetem – jeszcze gorsze. Trzeba zaakceptowac, ze zlo jest naturalne, jak dobro, a przeciwstawiac mozna sie w granicach zdrowego rozsadku. A jak sie zdarzy cos ciekawego po drodze, to mozna opisac, ale – bez egzaltacji i nie wiecej niz pol strony. I lepiej pokazac bawola na autostradzie, niz watpliwe migotania wlasnych szarych komorek. Z przyjemnoscia przeczytalem Twoja cegielniana historie, bo to jest the real thing.
Z Wyborami mi wychludlo, az do sierpnia. Gentelman z Tennessee ma racje, wszystko pojdzie utartym torem. A jesli chcemy sie posmiac to trzeba siegac do realiow.
Zasranstwo straszne z ta akceptacja wpisow. Zdechly dialog. Zamiast tego akceptowania i czekania powinni ograniczyc ilosc tekstu. Albo umiesz krotko, albo w ogole nie umiesz i idz na grzybki. Jesli odpiszesz, bede bardzo rad. Pozdrawiam.

G.Okon
10 maja o godz. 0:44
Anglik
To o jednym tylko swiadczy – obaj bylismy w Chinach. Niewierzacy lecz praktykujacy cytuje doskonaly material. W tym kontekscie moje wypociny zdadza sie psu na bude. Zamykamy sklepik ? Zamykamy. I – dzieki za pochwale. Okon.

G.Okon
10 maja o godz. 1:07
Anglik,
G..o prawda ! Deska do prasowania zawsze bedzie tansza nic kobita. Sie nie ludz.

G.Okon
10 maja o godz. 13:31
Absolwent,
Jak Boga Kocham, nie mam nic wspolnego z Chrisem Domaradzkim, choc tez pewno glupio pisze. Z poezja Uchachanego tez nie.
Ktos zapalil lampe „egzamin z polskiego” i wszystkie cmy nic tylko – wokol tej lampy. Jak Plaszczaki – od srodka do obwodu. I spowrotem. Egzamin ma tradycje narodowa. Kazde powstanie, kazdy zryw, kazdy plan, kazdy okrag Kubicy to egzamin. Coscie sie uparli ? Egzamin na to, egzamin na tamto, nawet obrona doktoratu w Polsce to tez egzamin. A bez egzaminu nie mozna ? Czy ktos zna historie egzaminu ? I – od czego sie zaczelo ? Czego o tej Maturze nie nawypisywali ! Tomy bzdetow i powiesci. Ubranka, sniadanka, Mamuski, komitety, waleriana, sciagi, napiecie jak w przeddzien Hiroszimy ! Sam wiem, bo zeby rozladowac to napiecie, po maturze, poszlismy w szostke pod pomnik Syrenki (na Kosciuszkowskim stala) i zgodnie, i entuzjastycznie zrobilismy siusiu na pomniczek. Mniej entuzjastycznie rodzice wyjmowali nas z komisariatu na Wilczej. Ale – to bylo w czasach prehistorycznych ! Moj bawolek zadnej matury nie zdawal, a szkole srednia skonczyl. Za ciezkie pieniadze, ale skonczyl. Kiedy mnie pozniej zapytali „On ma doktorat ? A kiedy bronil ?” Czego bronil ? Czestochowy ? A, no pisal rozprawy, chodzil na seminaria, odrabial testy (tak w ogolniaku, jak i na uniwerku), ciagnal glupie dysputy z profesorami i kiedy uznali, ze sie naumial to mu dali ten papierek. Jak ktos chcial, to mogl dostac uroczyscie: przebrany za mniej wiecej Stanczyka, w rulonie. Ale – przerazajacej matury ani obrony swietej Czastochowy nie widzial. Czy nigdy nie rozwazano systemu, w ktorym aplikant systematycznie sie uczy, wykazuje to swoim mentorom, ciagle odrabia testy i tak zdaje ? Gromadzi material daleko bardziej wszchstronny niz „do matury”, a oceniajacy widza go przez dluzszy czas i moga lepiej ocenic ? I nie ma „za w lape”, „po znajomosci”, „ze sciagi”, „udalosie”. Jest w miare sprawiedliwy osad o kwalifikacjach delikwenta. Ale – co by wtedy robil Pan redaktor Zakowski i tysiac innych bzykajacych jak te muchy wokol lampy – matury ? Moze by ktos zapalil im inna lampe ?

G.Okon
11 maja o godz. 17:11
Telegraphic Observer,
Tak Cie lubie i tak mi przykro, ze ryjesz sie z innymi w nazwiskach i – o nazwiskach. Czemu ta dyskusje nie idzie o podmiocie, maturze ? Co Ci jeden z drugim zawinil, ze tak napisal ? Wczoraj dowiedzialem sie, ze mature wynalezli w koncu osiemnastego wieku (?) Jezuici lub Dominikanie. I ze – do tej pory jest bardzo wazna dla edukacji w krajach europejskich. Moze jakis nauczyciel by napisal, jak to dziala ? I porownal ze sposobem oceny, jak w moim ostatnim wpisie ? Mielibysmy rozmowe na temat, nie – magiel. A Ty tez – mogles o sposobie klasyfikacji jaki, z grubsza, opisalem, a Ty mnie – do magla. I za co ? Za niewinnosc ?

G.Okon
11 maja o godz. 17:18
Pan Chris Domaradzki.
Panie Krzysiu, kochany. My juz wszyscy wiemy, ze jest Pan Amerykaninem, ze dobrze sie Panu powodzi, ze jest Pan bardzo milym, inteligentnym czlowiekiem – naprawde, wszystko jest dobrze. Byloby tak milo uslyszec Panskie uwagi napisane przyjaznie, po ludzku. I wtedy – moze by ktos odpisal ?

G.Okon
11 maja o godz. 19:41
Telegraphic observer,
Marnie ze mna, ale na przekor twoim posadzeniom, wiem co to jest „nie wylaczajac habilitacyjnych” ! Jeszcze z dziecinstwa pamietam, ze ksiadz proboszcz nosil habit. Czyli – znow niecny przytyk pod adresem Ojca Rydzyka, seminariow i uniwersytetow katolickich. Rozszyfrowalem cie: sciagaczki habilitacyjne to takie, ktore chowaja pod habit ! I sprobuj znalezc. Zwlaszcza, jesli habit nosi siostra zakonna. Ale bys sie naszukal…

G.Okon
12 maja o godz. 4:12
„Pan Ziobro… powiedzial, juz nikt nigdy przez tego pana zycia pozbawiony nie bedzie – i nie ma odwagi tych slow odwolac”.
Rewelacja, Panie Redaktorze.

G.Okon
12 maja o godz. 21:34
ANCA
Tu jestem, a co ?

G.Okon
13 maja o godz. 18:34
ANCA
W tej strefie, w ktorej sie Pan Bog na nich obrazil nie bywalem. Jak sie domyslam, ludzie sa opanowani, kryja emocje i pomagaja, zamiast rozdzierac szaty. Gdyby to sie stalo w kraju, wszczeto by natychmiast dochodzenie – kto zawinil. Zreszta, moze by nie wszczeto, zalezy co by sie zawalilo. Przeczytalem Twoj wpis o mlodosci i starosci, bo sam zawsze powtarzam: gdyby mlodosc wiedziala a starosc mogla…Nadcisnienia politycznego nie mialem nigdy i nie mam; usankcjonowany nierzad i tyle. Dziekuje, ze mnie wspomnialas, to bylo mile. Serdecznie pozdrawiam

G.Okon
13 maja o godz. 19:42
Telegraphic observer,
Widzisz, postanowilem radzic ci, zebys sie nie dal sprowokowac a sam, sprowokowany, o tym pisze. To jest slabiutki manipulator, ktory w tym nitch znalazl prawdopodobienstwo reakcji na swoje i – co za szczescie ! – kontrdyskutanta. Ostracyzm („b”mozesz wstawic i „t” zabrac) uspi idiote. Pozdrow Babcie i trzymaj sie cieplo.

G.Okon
14 maja o godz. 16:44
Temat nie nadaje sie do Waszych awantur i polemik. Passent dzieli sie czescia tego co w nim najlepsze i przynosi tu Agnieszke Osiecka, ktora tez oddawala ludziom co bylo w Niej najlepsze. Uszanujcie, prosze tych dwoje. Lepiej, pomilczcie nad jego wpisem i przylozcie wlasna godnosc do godnosci tematu. Pomyslcie o przemijaniu i wartosciach, ktore szarpiecie. Spokoj i pamiec – to nie za duzo prosic, prawda ?

G.Okon
16 maja o godz. 16:00
T.O.przypomnial mi:
Kto ty jestes ? Ruski kmiotek. Jaki znak twoj ? Sierp i mlotek. Gdzie ty mieszkasz ? Miedzy swymi. W jakim kraju ? Ja nie znaiu.

G.Okon
17 maja o godz. 19:00
szestow
Nie do wiary ! Gdzie to bylo, ten dom kultury ?
Prosze, napisz o tym wiecej ! Nie chce mi sie wierzyc, ze tak sie jeszcze dzieje. Co za glupota.

G.Okon
17 maja o godz. 22:37
WALDEMAR
Nika jeszcze nie wrocila ? Ciekaw jestem, kiedy wroci i czy cos tu napisze. Pozdrowienia.

G.Okon
19 maja o godz. 23:27
Kochany Szestow,
Spekulujesz i podrabiasz, dopoki nie masz dowodu ze Pan Ryszard Makowski wylecial na zbita twarz nie z innego powodu, tylko za piosenke. To nieladnie. Chyba, ze jestes zawodowym dziennikarzem. Wtedy – wolna droga. Baw sie na zdrowie.

G.Okon
19 maja o godz. 23:38
Telegrafic observer.
Wylamujesz sie, kochanienki, z konwencji. Jak mozna pisac ksiazke o Panu Lechu, zeby byla wywazona i rzetelna ?! Jesli jest malpi gaj i w tym malpim gaju hula sobie stado malpiszonow, to jak mozesz napisac o tym wywazona i rzetelna ksiazke ? Natomiast dobry obserwator i felietonista, jak Pan Kaluzynski, czy Pan Slojewski , (Pan Urban przeswintusza) potrafilby dac arcyciekawy i rzetelny, to znaczy wesolutki, obraz rzeczy. Jestem przekonany, ze to jedyna konwencja, w jakiej mozna utrzymac omawiane dzielo.
A moze bys sie pokusil i sprobowal ? Serdecznie pozdrawiam, zycze odwagi i dobrej zabawy, jesli sie za to wezmiesz.

G.Okon
20 maja o godz. 22:01
telegraphic observer
To byla calkiem powazna sugestia: wez sie za roboczy tytul: „Przygody Wuja Lecha”. Ogromny naklad bylby murowany. Wez sobie dwoch studentow, niech ci wyciagna wycinki prasowe, zwlaszcza wywiady i – masz z glowy. Bylaby to najlepiej sprzedana ksiazka ostatnich 20 lat. Sam bym nabyl kilka egzemplarzy, na pamiatke potomnym. Meltretuja ludzi starymi szmoncesami, a tu – swiezutki owoc, prosto z krzaczka. I spiesz sie, zeby ci krzaczek nie usechl. Dziwie sie, ze nikt sie jeszcze na to nie rzucil. Sprobuja rzetelnie i z rownowaga, i wyjdzie bzdet. Kazdy bedzie mial cos za zle, jak zwykle. A ty – nastaw sie na sensacyjny malpi gaj. Bedzie lekko i nad wyraz interesujaco. Od profesury do blogowiczek, kazdy kupi. Dobrze ci radze T.O.- tu lezy pieniadz a ty nie chcesz podniesc.

G.Okon
26 maja o godz. 2:24
Pan Passent wylozyl tak przejrzyscie, ze ciekaw jestem ktory intelekt z za oplotkow podejmie ryzyko polemiki. A podejmujac, niech powie gdzie byl i co widzial. Malodusznosc i mozg w zarekawkach to DNA waleso – i tuskozercow.